– To nie uzupełnienie poprzedniej tarczy antykryzysowej, ale nowa tarcza finansowa – mówi premier Mateusz Morawiecki o nowych rządowych propozycjach wsparcia polskiej gospodarki, która traci na epidemii koronawirusa.
Wspólnie z Narodowym Bankiem Polskim rząd chce przekazać firmom dodatkowe 100 mld zł, co – według zapowiedzi – ma pozwolić na uratowanie od 2 do 4 mln miejsc pracy.
Podczas środowej konferencji prasowej Morawiecki zapowiedział, że pieniądze zostaną uruchomione w najbliższych tygodniach. 25 mld zł ma trafić do mikrofirm zatrudniających do dziewięciu osób. 50 mld otrzymają małe i średnie przedsiębiorstwa.
– Dla dużych podmiotów 25 mld zł na ratowanie miejsc pracy. Pod warunkiem, że płacą podatki w Polsce, a nie uciekają gdzieś do rajów podatkowych – zapowiedział premier.
Mikrofirmy miałyby liczyć na subwencje sięgające maksymalnie 324 tys. zł. Dla małych i średnich górny pułap wynosiłby 3,5 mln zł, a dla dużych, w których pracuje powyżej 250 pracowników, nawet 1 mld zł. Do 75 proc. otrzymanych kwot mogłoby zostać umorzone. Warunkiem otrzymania wsparcia jest utrzymanie działalności i stanu zatrudnienia.
Te propozycje to kolejny element tzw. tarczy antykryzysowej. Od 1 kwietnia pomocą objęto głównie mikroprzedsiębiorców, oferując im m.in. trzymiesięczne zwolnienie z płacenia składek ZUS czy wypłatę tzw. postojowego na wynagrodzenia pracowników. W nowej wersji ustawy, nad którą pracuje Sejm, zaproponowano podobne rozwiązania dla małych firm.
Organizacje zrzeszające pracodawców apelowały, by wsparcie adresować także do większych przedsiębiorstw.
– Jeśli nie otrzymamy wsparcia na to, żeby przetrzymać przez ten ciężki okres pracowników, to jedyną alternatywą będzie zredukowanie liczby zatrudnionych i przekazanie ich na garnuszek opieki społecznej i urzędów pracy. To nie jest tak, że ktoś zwolni, a ktoś drugi zaraz te osoby przyjmie – przekonuje Dariusz Jodłowski, prezes Związku Prywatnych Pracodawców Lubelszczyzny „Lewiatan”.
Nową propozycję rządu Jodłowski ocenia krytycznie.
– Ta koncepcja brzmi wręcz niewiarygodnie i gdyby nawet to była prawda, to jest to mała pomoc w stosunku do transferów dedykowanych przez inne gospodarki europejskie, nie mówiąc o amerykańskiej – mówi Jodłowski. Wśród mankamentów rządowej pomocy wytyka m.in. fakt, że przedsiębiorcy jeszcze w okresie otrzymywania kredytu mieliby zacząć go spłacać. Wskazuje też, że biorąc pod uwagę maksymalne kwoty wsparcia, pomoc może otrzymać niewielki odsetek firm. – Po pierwsze padają tu za duże, nierealne wielkości. Skala polskiej gospodarki jest o wiele większa niż wyobraźnia naszych polityków – podsumowuje Jodłowski.