– Moja rodzina stała się ofiarą hejtu. Długo nie mogliśmy odzyskać zaufania do ludzi – opowiada pan Piotr z Niedrzwicy Dużej, pierwszy pacjent z SARS-CoV-2 w województwie lubelskim. Pan Piotr do dziś walczy o pełny powrót do zdrowia. W środę minie dokładnie rok od potwierdzenia tego przypadku.
10 marca ubiegłego roku usłyszeliśmy o pierwszym zakażeniu koronawirusem w województwie lubelskim. „Pacjentem zero” był mieszkaniec Niedrzwicy Dużej (powiat lubelski). Przypomnijmy, że Dziennik najszybciej poinformował o rozpoczęciu pandemii w regionie.
Hejt nas przytłaczał
– Życie moje i mojej rodziny zupełnie się zmieniło. Staliśmy się ofiarą okrutnego hejtu. Szczególnie po tym jak Lubelski Urząd Wojewódzki przekazał nieprawdziwą informację, że mój syn był na meczu we Włoszech i tam się zaraził. Owszem, był na meczu, ale w zupełnie innym czasie. A my do dzisiaj nie wiemy, gdzie mogliśmy się zarazić – opowiada pan Piotr.
Przez 60 dni personel medyczny walczył o życie i zdrowie mieszkańca Niedrzwicy Dużej. – Prawie trzy tygodnie byłem w śpiączce farmakologicznej – opowiada. – Dopiero teraz stopniowo odzyskuję sprawność. Niestety w lewej ręce pozostał niedowład. – Pod czujnym okiem fizjoterapeutów oraz dzięki własnej pracy, ręka powoli zaczyna „współpracować”. Rehabilituję ją około 5 godzin dziennie, najpierw w szpitalu, a później w domu – dodaje. Pan Piotr dziś zupełnie inaczej patrzy na życie. – Doceniam każdy dzień i każdą godzinę.
Strach o męża
Justyna, żona Piotra wspomina, że najgorszy był strach o życie męża. – Kiedy wybudził się ze śpiączki, bałam się na ile odzyska sprawność. Wiedziałam, że jest w dobrych rękach i lekarze robią co w ich mocy, ale wszystkiego można było się spodziewać po nieznanym dotąd wirusie – opowiada.
– Najbardziej bałam się codziennych telefonów do szpitala. Co dziś usłyszę? Bardzo też przeżyłam jeden z pierwszych smsów od męża, kiedy napisał do mnie że jest wrakiem człowieka.
Na szczęście panią Justynę wspierały dzieci, rodzina i przyjaciele.
– Jesteśmy ogromnie wdzięczni personelowi Oddziału Anestezjologii i Intensywnej Terapii SPSK1 w Lublinie, Oddziału Wewnętrznego oraz Rehabilitacji i Fizjoterapii szpitala im. Jana Bożego w Lublinie oraz szpitala w Bełżycach – mówi pani Justyna.
Pierwszy był szpital w Bełżycach
To właśnie do szpitala w Bełżycach pan Piotr trafił już 9 marca. – Procedury epidemiologiczne i sposób, w jaki należy postępować z zakażonymi pacjentami, mieliśmy już opracowane i przećwiczone. Pracowaliśmy nad tym znacznie wcześniej, zanim w Polsce i województwie lubelskim pojawił się koronawirus SARS-CoV-2 – zaznacza Dariusz Kamiński, dyrektor szpitala w Bełżycach. – Tak naprawdę jedynym zaskoczeniem było dla nas to, że pierwszy przypadek został potwierdzony akurat w naszym szpitalu. Pacjent został objęty opieką i leczeniem łącznie z respiroterapią. Wtedy też nikt z naszego personelu nie uległ zakażeniu - dodaje Kamiński.
Pandemia
Po kilku dniach, już w stanie stabilnym, pan Piotr został przetransportowany do Kliniki Chorób Zakaźnych SPSK1 w Lublinie. Od tamtej pory klinika przyjęła około tysiąca zakażonych pacjentów.
– Najgorszy był początek epidemii. Do kliniki trafiali wówczas wszyscy pacjenci z objawami, które mogły wskazywać na zakażenie SARS-CoV-2. Badania na obecność wirusa były wtedy wykonywane tylko u nas. To było koszmarne obciążenie, a w praktyce u większości z nich, wykluczaliśmy zakażenie – opowiada prof. Krzysztof Tomasiewicz, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych SPSK1 w Lublinie.
Doktor Tomasiewicz mówi, że walka o życie pacjenta zawsze jest dramatem dla rodziny i obciążeniem dla lekarzy. – Pamiętam jeden ze swoich dyżurów, kiedy zmarło aż trzech pacjentów z Covid-19. Niedawno przyjęliśmy też małżeństwo. Niestety przeżyła tylko żona i musiała w tak ciężkich okolicznościach pożegnać męża – dodaje prof. Tomasiewicz. – Praktycznie cały czas mamy stuprocentowe obłożenie, wolne łóżka natychmiast zajmują kolejni pacjenci – kończy prof. Krzysztof Tomaszewicz.