Miażdżące zwycięstwo PiS, świetny wynik PSL i bolesna porażka PO przy frekwencji, jak zwykle, marnej - tak w skrócie można podsumować to, co w niedzielę stało się przy urnach w województwie lubelskim. Jeżeli taki wynik, lub zbliżony, utrzyma się w jesiennych wyborach samorządowych, to możemy mieć i nową koalicję w sejmiku województwa lubelskiego, i dominację PiS m.in. w Radzie Miasta w Lublinie, co stawiałoby w kłopotliwej sytuacji prezydenta Krzysztofa Żuka, zakładając oczywiście jego reelekcję.
Nie zmienia to jednak faktu, że Lubelskie obok Podkarpacia to prawdziwy bastion PiS, co zresztą nie jest niczym nowym. Nowością jest to, że jest to bastion rosnący w siłę. Porównując wybory sprzed 5 lat okazuje się, że ta partia powiększyła poparcie z 36 proc. do 41 proc. przy porównywalnej frekwencji.
Szampana i tort może szykować także PSL, bo skok ludowców jest równie dobry - z 13,7 proc. w 2009 do 17,5 proc. teraz. To z pewnością zasługa marszałka Krzysztofa Hetmana z trzecim pod względem liczby głosów wynikiem w województwie, ale także ogólnie mocnej listy PSL. Partia obsadziła listę ludźmi, którzy - jak prof. Józef Zając, Sławomir Sosnowski, Genowefa Tokarska, czy nawet przegrany Arkadiusz Bratkowski - zrobili dobre wyniki w swoich powiatach, windując PSL na drugą partię w regionie i prześcigając tym samym PO.
Dopiero trzeci wynik z marnymi 16 procentami dla PO (przy 29,6 proc. w 2009 roku) to nie tylko wizerunkowa klęska tej partii w regionie, ale także pytanie o to, co się stało, że mimo tylu lat współrządzenia województwem z PSL nie udało się działaczom Platformy i przekonać, i zmobilizować swojego elektoratu do pójścia do urn i poparcia swoich ludzi. Jednym z powodów jest na pewno niedźwiedzia przysługa, jaką wyświadczył naszemu regionowi Donald Tusk, stawiając na jedynkę wciąż kojarzonego z PiS spadochroniarza Michała Kamińskiego (wyborcy odesłali go właśnie z kwitkiem) i generalnie słaba lista, z której dosyć szybko, ze względu na Kamińskiego właśnie, wycofały się dwie osoby.
Niezrozumiałe dla mnie było też promowanie na finiszu kampanii Mirosława Tarasa, który jeszcze przed głosowaniem został szefem Kampanii Węglowej, albo wiceprezydent Lublina Moniki Lipińskiej w towarzystwie miejskich radnych, bo wyborca mógł się zastanawiać, czyja to promocja: Lipińskiej czy radnego?
Przed lubelską Platformą poważna rozmowa, co dalej robić, by przed jesiennymi wyborami samorządowymi podnieść się z kolan. O ile prezydent Żuk może być raczej spokojny o swoją pozycję i - prawdopodobnie - reelekcję, to reszta działaczy powinna ostro wziąć się do roboty. Bo całkiem realny wydaje się scenariusz, że kolejny słaby wynik PO przełoży się na zmianę koalicji w sejmiku województwa lubelskiego, a także na umocnienie pozycji PiS Radzie Miasta Lublin.
Jeżeli PO nie wyciągnie wniosków z tych wyborów, to jesienią rany będą głębsze.
Krzysztof Wiejak