Bracia Marek i Grzegorz Stefaniakowie z Kazimierzówki k. Lublina prowadzą rodzinną hodowlę niosek. Już od prawie dziesięciu lat tworzą we własnej firmie zgrany duet.
Wstają przed godz. 6, by uruchomić podajniki z paszą, która jest zadawana bezpośrednio do kojców co trzy godziny. Ostatnią porcję kury dostają o godz. 18. W tzw. międzyczasie sami przygotowują nowe zapasy paszy i załatwiają tysiące spraw: sprawdzają technikę, kontaktują się z kontrahentami, wykonują prace polowe (prowadzą też 5-hektarowe gospodarstwo rolne). Rodzinie nieco czasu mogą poświęcić tylko późnym wieczorem. Do takiego trybu życia, w którym nieraz trudno odróżnić dzień świąteczny od zwykłego, już się przyzwyczaili. Podobnie, jak ich żony.
Satysfakcję przynosi im jednak fakt, że rozwijają się i mają swoich stałych, wiernych i wypróbowanych odbiorców.
- Ze względu na stosunkowo małą produkcję nie możemy wejść do dużych supermarketów - mówi Marek Stefaniak. - Towar kupują od nas tylko hurtownie, sklepy i indywidualni odbiorcy. Choć popyt jest, nie możemy na razie zwiększyć pogłowia kur. Inwestycje w tej branży są kosztowne, koniunktura krucha, a zyski niewielkie i niepewne.
Ale sobie radzą i nawet modernizują kurnik. Mają w nim około 5000 kur. 18-tygodniowe ptaki specjalnych, nośnych ras (m.in. Isa Brown, Shawer, Lohman), opatrzone wszystkimi niezbędnymi certyfikatami, kupują na Ślasku. Tam też każda partia przechodzi badania weterynaryjne. Po dwóch tygodniach w nowym miejscu kury zaczynają się nieść. Ścisłe przestrzeganie higieny i profesjonalizm w hodowli sprawiają, że nie zdarzyło się jeszcze, by jajka z ich fermy były skażone salmonellą.
Aby kury miały co jeść, ich właściciele sieją pszenicę, soję i kukurydzę. Resztę potrzebnych zbóż kupują, dodają komponenty witaminowe i wytwarzają z nich śrutę. Dzienna racja dla jednej kury to 110 gramów paszy.
- Kury niosą się jednakowo przez cały czas, ale w tej branży występuje sezonowość cen. W lecie sprzedajemy jajka poniżej ceny produkcji. Popyt gwałtownie rośnie dopiero w okresie jesienno-świątecznym. Za jajko, w zależności od pory roku i jego klasy wagowej, dostajemy od 18 do 26 gr - informuje Grzegorz Stefaniak. - Już od wiosny myślimy o wymianie kur: starsza niż rok ma mniejszą wydajność. Tutaj również tracimy spore pieniądze, za kilogram żywej kury ubojnie płacą nam bowiem tylko 60-80 gr. Na targu można ją sprzedać nawet trzykrotnie drożej. Dlatego wolimy sprzedawać je rolnikom indywidualnym do dalszej hodowli. Wymaga to jednak czasu, bo trzeba jeździć po targach i czekać na klienta
Nie boją się wejścia Polski do Unii Europejskiej. Liczą, że wtedy ich firma rozwinie się, że osiągną sukces. Nie wiadomo tylko, czy będą musieli przejść na chów ściółkowy oraz czy nadal w kojcu będzie mogło być pięć kur. Zmniejszenie tej liczby do czterech spowoduje kolejne podrożenie produkcji. Liczą natomiast na większy zbyt i tańsze kredyty.
- Byłem już w Niemczech i Holandii, oglądałem tamtejsze gospodarstwa i twierdzę, że nie mamy się czego wstydzić. Tam kury są hodowane podobnie jak nasze, jest tylko większa specjalizacja. Na zachodzie hodowca ma dostarczać jajka, natomiast kto inny zapewnia mu pasze i komponenty, dostarcza podchowane kurczęta, odbiera towar - wylicza Marek.
- U nas jest nieco inaczej - dodaje Grzegorz. - Ze względu na koszty i konieczność utrzymania dobrej jakości paszy, od której zależy wielkość i smak jajka, wytwarzamy ją sami.
Mają 35 (Grzegorz) i 29 lat (Marek). Lubią swą pracę, choć pochłania ich ona tak, że chronicznie brak im czasu. Jednak nie narzekają. Wolne chwile spędzają z rodzinami na krótkich wypadach poza miasto. Markowi najczęściej towarzyszy wtedy żona Magdalena, zaś Grzegorzowi małżonka Róża i dwójka dzieci: dziesięcioletnia Karolinka i pięciolatek Marek.