Elżbieta Pawluk z Białej Podlaskiej była bezrobotna przez prawie 10 lat. Potem odważyła się wziąć swój los we własne ręce - i założyła własną firmę handlową. Więcej - z czasem tak ją rozwinęła, że obecnie zatrudnia osiem osób. Nie tylko sama wyrwała się więc z bezrobocia, ale także pomogła innym
Obserwując to, co dzieje się w jej otoczeniu spostrzegła, że wielu klientów, zwłaszcza wśród wschodnich turystów, mają sklepiki znajdujące się przy międzynarodowej trasie A-1. Stwierdziła, że największy popyt jest na artykuły spożywcze. Zdecydowała się więc wziąć 20 000 zł pożyczki z Powiatowego Urzędu Pracy. Kupiła za nią pierwszy towar. Poszczęściło się. Najpierw wynajęła miejsce na sklep w budynku dawnego zajazdu "Konar” na skraju Międzyrzeca Podlaskiego. Nazwała go "Natasza”. Nastawiła się głównie na klientów ze Wschodu, którzy zazwyczaj przyjeżdżają na miejscowe targowiska.
Powoli nabierała doświadczeń.
- Obcokrajowcy chcą być obsługiwani miło, bez krzyku, którego do woli nasłuchają się u siebie. Ja im sama pakuję towary i dziękuję za zakupy. To jest bardzo ważne. Niekiedy mi mówią, że w "Nataszy” czują się jak na Zachodzie - mówi E. Pawluk.
Kiedy za wynajem "Konara” zażądano od niej aż 12 200 zł czynszu, postanowiła szukać innego obiektu. Znów, wraz z mężem, wzięła pożyczkę i kupiła budynek po dawnym hoteliku w Styrzyńcu. Przeniosła szyld z "Nataszą”. Małżonek zajął się barem. Nie dziwi się, gdy do flaków niektórzy klienci biorą... śmietanę.
Jesienią spotkała ją miła niespodzianka. Bialski PUP umorzył jak wcześniejszy kredyt!
Zapytana o przyczyny powodzenia E. Pawluk odpowiada:
- Marża jest u mnie niewielka - nie 30-50 proc., jak bywa to w niektórych podlaskich sklepach, lecz tylko 16-20 proc.. Białorusini to wiedzą. A że potrafią liczyć - do skutku szukają sklepu, w którym kupią towar o 10 groszy tańszy. I dodaje: - Pracuję od godz. 6 do 24. Także w niedziele, choć tylko w godz. 12-20. Gdy kończę pracę, ręce mnie bolą od przerzucania ton towarów. Gdy wracam do domu, czasem zdarza mi się mówić po rosyjsku...
Mieszka w Białej Podlaskiej, ale w tym mieście nie chce zajmować się handlem.
- Na miejskim rynku nie miałabym szans - przyznaje.
Przyczyny swego powodzenia upatruje w tym, że utrafiła w myślenie wschodnich klientów. Za Bugiem brakuje towarów, a ich ceny są tam wyższe aniżeli u nas. Białorusinom opłaca się kupować u nas olej jadalny, dużym ich zainteresowaniem cieszą się lepsze słodycze z lubelskiej "Solidarności” oraz dwukilogramowe opakowania makaronu z podlaskich wytwórni. Poszukują oni też towarów reklamowanych w polskiej telewizji, pytają też o buliony reklamowane w telewizji... rosyjskiej.