Jerzy Gnatowski swoją pracą i uporem udowodnił, że na sukces nigdy nie jest za późno. Z Warszawy przeprowadził się
do Kazimierza Dolnego w 1989 roku, gdy miał... 60 lat i uznanie
w stołecznych kręgach artystycznych
Teraz ma 73 lata i kilkuletnie plany, w tym zagraniczne wyjazdy malarskie i wystawy. Obrazom podporządkował całe swoje życie. Ze sztalugami i paletą się nie rozstaje; ostatnio jeżdżą one z nim w samochodzie, by w każdej wolnej chwili były pod ręką.
- Wiem, że zdobyłem rozgłos, jestem znany, ale dla mnie nie oznacza to sukcesu - mówi Jerzy Gnatowski. - Traktuję go w innych kategoriach. Pierwszy, który pamiętam, odniosłem dawno temu. Jako student narysowałem na wsi altankę. Po obejrzeniu pracy kuzyn, który był właścicielem budynku zauważył ze zdziwieniem, że posiada ona tyle ciekawych detali. Dzisiaj sukces osiągam prawie codziennie, gdy przychodzą ludzie i pytają, czy mogą tylko obejrzeć, bo na kupno obrazu ich nie stać. To również książka o moim malarstwie, którą wydała "Muza”, wydawnictwo przedstawiające największych światowych malarzy. Owszem, osiągnąłem wiele z czegoś, co umownie można nazwać sukcesem, ale nie osiągnąłem tego, co dla twórcy najważniejsze. Nie namalowałem bowiem jeszcze obrazu swego życia. Nie ukrywam: dążę do tego, ale jednocześnie modlę się, by to jeszcze nie nastąpiło. Nie miałbym bowiem wtedy już nic do powiedzenia jako malarz, stałbym się powielaczem, pracowałyby tylko palce, a nie umysł - mówi artysta.
Choć stara się nie wspominać o komercjalizacji sztuki to przyznaje, że dzięki swojej profesji może utrzymać rodzinę, galerię i zwiedzać świat. Malował w wielu krajach. Dotychczas miał ponad 80 indywidualnych wystaw w Europie (Belgia, Niemcy, Szwecja, Holandia, Francja, Wielka Brytania), Ameryce Północnej (Kanada i USA) i w kraju (m.in. Bydgoszcz, Warszawa, Toruń, Białystok, Poznań, Konin, Chorzów, Gdynia, Grudziądz, Lublin i Kazimierz). Ma kolejne zaproszenia na wernisaże i wystawy, w tym na przyszłoroczną w Stanach Zjednoczonych. Prace J. Gnatowskiego rozsiane są w prywatnych galeriach i muzeach sztuki po całym świecie, reprodukcje jego dzieł były drukowane w różnych albumach i książkach.
Wierzy, że dusza artysty jest szlachetniejsza, bardziej otwarta na ludzi, bycie nim nie oznacza sprawności ręki, ale wyczulenia na los innych, chęć nieustannego dokształcania i zachłanność świata.
Przez wszystkie lata wystarczył mu własny dom, jednak rosnąca popularność i zwiększone zainteresowanie jego pracami zmusiły go do otwarcia własnej galerii. Mieści się ona w wydzierżawionym pomieszczeniu w budynku, w którym jest ona... piątą z kolei. Trochę go dziwi ich gwałtowny rozwój, który ma ostatnio miejsce. Tylko na tej ulicy w Kazimierzu - wylicza - przybyło ostatnio jedenaście galerii. Może nie wytrzymają konkurencji, ale na pewno pomogą w popularyzacji malarstwa - komentuje ten fakt.
Posiada liczne grono znajomych i najbliższą rodzinę, która wspomaga go w jego pasji. O swojej żonie, młodszej o czterdzieści lat Marioli mówi, że świetnie orientuje się w jego pracach. Najlepsze z nich potrafi wprost ze sztalug lub z galerii zabrać do prywatnych zbiorów. Jeszcze nie wie, czy ośmioletni Kazio pójdzie w ślady ojca, ale już widzi w nim zadatki na artystę malarza.