Polacy zmienili swoje podejście do hipotek. Kto ma gotówkę, woli ją zachować. Zadłużamy się na wyższe kwoty, bo kredyty są najtańsze w historii. Na drugim biegunie są osoby, które muszą zebrać wyższy wkład własny, aby w ogóle myśleć o kredycie.
Prawie 150 tysięcy złotych – takim wkładem własnym dysponował przeciętny nabywca mieszkania, który kredyt zaciągnął w poprzednim kwartale – wynika z szacunków HRE Investments. To spora kwota. Stanowi zwykle ponad jedną trzecią ceny kupowanego mieszkania.
- W praktyce statystyczny kupujący, który korzysta z kredytu, musi mieć w kieszeni jeszcze więcej gotówki. Winne są koszty transakcyjne – wyjaśnia Bartosz Turek, główny analityk HRE Investments. - W przypadku mieszkań nowych są one relatywnie niskie (około 2 proc. ceny lokalu) i sprowadzają się do opłat notarialnych, sądowych oraz tych związanych z zaciągnięciem kredytu. Na rynku wtórnym dochodzi do tego jeszcze podatek PCC (2 proc. wartości nieruchomości) i bardzo często prowizja za pośrednictwo.
Zamożni korzystają z tanich kredytów
W trzecim kwartale kwota przeznaczona na wkład własny była wyraźnie niższa niż jeszcze w pierwszym półroczu. Wtedy przeciętnie było to 163-166 tysięcy – wynika z szacunków HRE.
Powodów tej zmiany może być kilka. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że mogło mieć to związek z faktem, że w trzecim kwartale banki zaczęły już powoli luzować wymagania stawiane przed kredytobiorcami. Działo się to jednak dopiero pod koniec trzeciego kwartału, a więc wpływ tego czynnika powinien być niewielki. Na większa skalę efekty tego poluzowania zobaczymy dopiero w danych za 4 kwartał.
- Bardziej prawdopodobne jest to, że na wynik wpłynęła zmiana zachowań samych kredytobiorców. Wyraźnie spadł odsetek osób, które zadłużały się na relatywnie niewielką część ceny mieszkania – wyjaśnia Bartosz Turek. - Jeszcze w pierwszej połowie roku tacy klienci stanowili 15-16 proc. kredytobiorców. W trzecim kwartale było ich już tylko 11 proc.
O czym to świadczy?
- Najpewniej chodzi o to, że osoby, które w normalnych warunkach kupowałyby nieruchomości korzystając tylko w niewielkim stopniu z kredytu, postanowiły zaciągnąć większy dług, a gotówkę sobie zachować. Powód jest oczywisty – kredyty hipoteczne są dziś najtańsze w historii – przypomina Bartosz Turek.
Przeciętne oprocentowanie wynosi zaledwie 3 proc. - wynika z wrześniowego podsumowania opublikowanego przez NBP.
Wybieramy niski wkład własny
To częściowo tłumaczy dlaczego aż do ponad 44 proc. wzrósł odsetek osób, które zadłużają się na ponad połowę ceny kupowanej nieruchomości. Do dołączenia do tej grupy zmuszeni zostali też ci kupujący, którzy chcieliby zaciągnąć kredyt z 10-proc. wkładem własnym. Nie mogą jednak tego zrobić, bo banki w związku z epidemią, częściej dziś wymagają co najmniej 20-proc. wkładu, a nie jak jeszcze rok temu 10 proc.
Dane statystyczne pokazują, że wśród nowych dłużników mniej jest osób z wkładem własnym mniejszym niż 20 proc. ceny mieszkania. Co to oznacza w praktyce?
- Tu wytłumaczenia są dwa. Po pierwsze zmiana polityki kredytowej banków spowodowała, że część osób z chudszymi portfelami została wypchnięta z rynku mieszkaniowego. Chodzi o to, że takie osoby nie mogą sobie dziś pozwolić na zakup mieszkania. Druga grupa to ta, która np. musiała głębiej sięgnąć do kieszeni, posiłkować się wsparciem rodziny, naruszyć oszczędności na czarną godzinę lub wydać gotówkę przeznaczoną na wykończenie mieszkania – wyjaśnia ekspert HRE Investments.
Wszystko po to, aby skompletować wymagany przez banki wkład własny. W największym stopniu problemy te dotyczą osób kupujących pierwsze w życiu mieszkanie.
Rządy Nowej Zelandii czy Wielkiej Brytanii postanowiły na tym polu działać wprowadzając programy wspierające tych, którzy kupują swoje własne „cztery kąty”. Dzięki temu przeciwdziała się wykluczeniu obywateli i wspiera odbudowę gospodarki poturbowanej epidemią.
- Finalnie i tak powinno się to rządowi opłacać, bo każda transakcja na rynku nieruchomości generuje duży popyt na wiele różnych dóbr i usług związanych z wykończeniem, wyposażeniem, obsługą transakcji i jej finansowaniem – ocenia Bartosz Turek.
Pozytywnie wpływa to na dynamikę PKB i oznacza wysokie wpływy do budżetu ze względu na całą masę podatków pobieranych w trakcie całego procesu.