Antoni Zarychta to znana postać w Puławach. Był czas, kiedy wielu stało w kolejce do Zarychty. Dziś czasy się zmieniły, ale mimo 81 lat, wciąż jeszcze niektórzy proszą go o pomoc. Pan Antoni jest krawcem.
- Płaszcz dla kobitki. Szczególnie jak jest piersiasta. Przez ten czas, kiedy szyję płaszcz, zrobiłbym cztery pary spodni.
• A dla grubasów?
- Oj, przychodzili tacy, co nie mogli nic na siebie w sklepie dostać. Nieraz miary zabrakło, żeby obwód zmierzyć w pasie. Dziś też czasem zaglądają, ale ja już jestem w takim wieku,
że mogę zrobić najwyżej jakąś poprawkę albo spodnie podwinąć. Zresztą już nikt nic innego nie chce. Teraz każdy idzie
do sklepu i gotowiznę bierze. Wtedy przychodzili, prosili i po trzy miesiące czekali na uszycie. Czasy krawców już minęły.
• Sobie też pan szyje?
- A jakże. Nic gotowego nie kupuję.
• Jest pan rdzennym puławianinem?
- Prawie. Przyjechałem tu spod Żyrzyna w 1951 r. Kawał czasu, mam prawo się czuć tak, jakbym się tu urodził. Puławy miały wtedy raptem kilka tysięcy mieszkańców. Było kilka chałup nad Wisłą i na Wróblewskiego. Postawiłem domek na Polnej, ale zabrali mi go pod osiedle. Teraz mieszkam w bloku. Ciasno jest.
• Jaka była pana pierwsza maszyna do szycia?
- Pierwsza i ostatnia. Do dziś szyję na singerze. Jest bardzo dobra.
• Co się wtedy szyło?
- Wszystko. Jesionki, sukienki, kostiumy, ubranka do komunii. Wtedy każdy chciał mieć inny fason, teraz wszyscy noszą to samo, szczególnie młodzi. Na ulicy wszyscy wyglądają, jak w takich samych mundurkach.
• Ale kiedyś nie było materiałów...
- A skądże, było więcej niż teraz, jakie kto chciał. Dziś to nawet sklepów z materiałami już nie ma.