Jerzy siedzi przed rybakówką i marzy o domu na łodzi. Kazimierz wspomina karczmę , która stała sto metrów od rybakówki, a dziś w tym miejscu płynie Wisła. Marian jest szczęśliwy, że od trzydziestu lat ma w Męćmierzu taki ujutnyj ugałok.
- Tu znalazłem moje miejsca na ziemi - mówi z uśmiechem. Z dumą pokazuje dyplom dziadka, który przed wojną miał w Męćmierzu zakład szewski. Na dokumencie widnieje jeszcze nazwa Męczmierz.
Dlaczego?
- Od wąwozu, w którym schronili się mieszkańcy pobliskiego Kazimierza. A Tatarzy wycięli ich w pień - mówi Kazimierz.
Jak się żyje w osadzie z męką w tle?
Gdzie tu jest skansen?
Przy wjeździe do Męćmierza stoją nowiutkie znaki. To nic, że drogi prawie nie ma. Obowiązuje zakaz ruchu. Bajkowej osady zazdrośnie strzegą warszawiacy, którzy wykupili tu działki.
Przy domu Kazimierza co rusz zatrzymują się turyści. Zadyszani pytają, gdzie tu jest wiatrak. I skansen.
- Wiatrak jest. Ale to tylko atrapa. Z prawdziwego zostało niewiele - mówi z zadumą Kazimierz Ajtel.
Turyści pędzą pod studnię na rozstaju dróg, robią sobie fotki, posiedzą nad Wisłą i gonią do Kazimierza. Z pretensją, że w tym Męćmierzu nic nie ma. Albo wyczekują, żeby zobaczyć Olbrychskiego na koniu.
- To swój człowiek. Nie wywyższa się, jak reszta. Jak umarł Edek Kuziora, przyjechał na pogrzeb i wygłosił mowę, jaki to dobry człowiek - mówi Ajtel.
- Zgadza się, Edek to był dobry człowiek. Miarę w oku miał, jak ktoś nie mógł się z sąsiadem dogadać, do Edka szedł. A ten zawsze sprawiedliwie spór rozsądził - dodaje Jerzy Materek.
Dom na łodzi
Przyjechał do Mariana Gryty, malarza, który pomieszkuje w Męćmierzu od trzydziestu lat.
Na podwórku rozbity namiot.
Jerzy Materek na co dzień mieszka w Radomiu, buduje mosty, w Męćmierzu znalazł swoje miejsce na ziemi.
Właśnie zjadł sałatkę z pomidorów, teraz patrzy na Wisłę.
- Przyjeżdżam tu tyle lat. Stawiam namiot. I patrzę na Wisłę. Od lat płynie tak samo - mówi z zadumą.
• Jest pan tu szczęśliwy?
- Jestem.
• Co to jest szczęście?
- Jak się siądzie z przyjaciółmi. Pogada. Wypije butelkę wina. I żeby zdrowie było. To wszystko - mówi z uśmiechem.
• O czym się marzy nad Wisłą?
- Chciałbym tu mieć dom. Na łodzi. Zbuduję go - mówi Materek.
Ciągnie go Wisła.
Jakżeby inaczej, przecież pochodzi z Materków.
Materkowie
Pokazuje biedny domek, gdzie żył jego ojciec i dziadek.
- Przez zimę tkali sieci. Oczko po oczku. Pracowicie. To uczyło pokory. Potem łowili. Po ryby przyjeżdżali handlarze z Kazimierza - opowiada Materek.
Do dziś ma pod powiekami zalewajkę, gotowaną przez mamę. I rybę z patelni.
- Ojciec ją sprawiał, na trzy godziny szła pod sól, potem mąka, sól, pieprz i na olej. Musiała być mocno usmażona. Jakie to było dobre - dodaje.
Jerzy pamięta też dymione śliwki.
Bierze kartkę i rysuje mi, jak to było.
- W ziemi kopano dół na półtora metra. Schodziło się po schodkach, żeby rozpalić ogień. W poprzek dołu kładło się skrzynki z węgierkami. Skrzynki miały dno z wikliny. Z wierzchu nakrywano je jutą. Śliwki dymiono kilka dni. Cały Męćmierz pachniał śliwkowo. Zapach szedł aż do Kazimierza - mówi Materek.
I dodaje.
- Ale ten czas nie wróci.
Na koc
I żeglarzem.
Buduje łodzie i katamarany.
Jak trafił do Męćmierza?
- Pomieszkiwałem na przystani w Puławach. Potem kupiłem domek na działkę. W częściach. Do złożenia. Zacząłem szukać działki. Znalazłem w Męćmierzu. Potem sprzedałem ją Olbrychskiemu. Ale ciągnęło mnie do wody. Trafiłem tu - mówi pogodnie.
Dlaczego zakochał się w Męćmierzu?
- Zagadkowo tu. Bajkowo. Zastanawiałem się, skąd ta nazwa? Badał ją Parfinowicz z Puław. Okazuje się, że jak wszystko tu od króla Kazimierza Wielkiego. Kochliwy był. Tu też miał kochanki. Jedna urodził mu syna. Nazwał go Męćmir - ciągnie Gryta.
I opowiada o łowieniu na koc.
- Jak tu się sprowadziłem, pomieszkiwałem na łodzi, na której zbudowałem mały domek. O dwunastej w nocy pukał pierwszy kłusownik. I pytał: Może rybkę? Nadstawiałem koc. Ryby wlatywały przez okienko. Rano miałem wiadro ryb - śmieje się Gryta.
Na ławeczce
Pokazuje na Wisłę.
- Tu, gdzie teraz płynie, były poletka rybaków. Wśród nich stała karczma. W karczmie urzędował dziadek. Ubijał interesy, podpisywał zamówienia na buty. W karczmie ogniskowało się życie. Jak w domu - opowiada Ajtel.
Z miłością patrzy na wodę.
Z miłością spogląda na Męćmierz.
- Są dwa Męćmierze. Jeden Męćmierz tych, co tu zostali. Po ojcach. Drugi, wykupiony przez Warszawę. Tylko pierwszy jest prawdziwy. Drugi to atrapa - mówi gorzko.
Wstaje.
- Coś panu pokażę.
Podchodzi do starej rybakówki.
- To jedyny, zabytkowy dom. Nic się nie zmieniło. A ta stodoła naprzeciwko - atrapa. Udaje Męćmierz - mówi cicho.
Szczęście
Już trzeci raz leniwie przepłynął statek z turystami.
Krzyczą, piją piwo, gapią się na biedną rybakówkę.
Pytam każdego o najszczęśliwszy moment z wczorajszego dnia
- Teraz. Na ławeczce. Siedzę i godzinami patrzę, jak Wisła płynie. Mogę tak patrzeć cały dzień - mówi Jerzy.
- Wieczorem, zachodzi słońce, czuję, jak dobroć spływa na mnie. Dobroć z nieba, z powietrza, z wody - dodaje Marian.
- Czwarta rano. U Stasia pieją koguty. Wróble szaleją na werandzie. Zalewam wodą kawę. Pachnie. Siedzę i wspominam Męćmierz, którego nie ma. To jest dla mnie szczęście - kończy Kazimierz.
Marzenia?
- Dom na łodzi. Tyle - mówi Jerzy.
- Żyć tu, w Męćmierzu, nie dać się przyjezdnym. Jak ugotuję fasolową, żeby ludziom smakowała. Jak w dziadkowej karczmie, której już nie ma - mówi Kazimierz.
- Moje marzenie się spełniło. Zbudowałem katamaran. W tym roku popłynąłem nad morze. Co więcej mi trzeba - kończy Marian.
W jego niebieskich oczach odbija się szczęście.
- Coś panu opowiem. Odwiedziła mnie kiedyś znajoma. Miała ponad osiemdziesiąt lat. Zaciągała z ruska. Przysiadła. Popatrzyła na Wisłę, na mnie, na chałupę i powiedziała: O, jaki ujutnyj załok...