Pielęgniarka z Puław odpowie za narażenie życia pacjenta. Według prokuratury źle podłączyła „sztuczną nerkę”. Dializowany mężczyzna wykrwawił się i zmarł
Akt oskarżenia przeciwko Marii K. wpłynął właśnie do Sądu Rejonowego w Puławach. Prokuratura oskarżyła 61-latkę o narażenie życia pacjenta, którym się opiekowała.
Do zdarzenia doszło w połowie 2015 r. Maria K. pracowała wówczas w centrum dializ w Puławach. Od czterech lat z opieki placówki korzystał Jan K. Mężczyzna cierpiał na niewydolność nerek i krążenia. Był dializowany trzy razy w tygodniu.
Z akt sprawy wynika, że personel ośrodka często przypominał mu, by miejsca wkłuć podczas dializy były odkryte. – Pomimo tego mężczyzna często przykrywał się kocem po samą szyję – przyznali świadkowie.
Feralnego dnia mężczyzna rozpoczął dializę przed godz. 7. Leżał na sali z dziewięcioma innymi pacjentami. Opiekowały się nimi dwie pielęgniarki, w tym Maria K.
Początkowo zabieg przebiegał bez najmniejszych problemów. Pielęgniarka regularnie mierzyła Janowi K. ciśnienie i podawała mu leki. Po raz ostatni zrobiła to o godz. 10. Po kwadransie druga z pielęgniarek zauważyła, że Jan K. jest nieprzytomny. Wezwała Marię K., która włączyła alarm. Na miejscu pojawiła się również lekarka. Kiedy kobiety zdjęły z mężczyzny koc, okazało się, że zarówno on, jak i ubranie pacjenta są przesiąknięte krwią.
Mężczyzna był reanimowany przez ekipę pogotowia i lekarzy z puławskiego szpitala. Na chwilę udało się przywrócić akcję serca. Niestety, przed południem lekarze mogli już tylko stwierdzić zgon.
Rodzina zmarłego zawiadomiła o sprawie prokuraturę. Śledczy powołali biegłego, który miał zbadać okoliczności śmierci Jana K. Ustalił, że mężczyzna nie miał większych szans na przeżycie. Przy wadze 47 kg mógł mieć w organizmie maksymalnie 3,5 litra krwi. Jak później ustalono, stracił 2 litry krwi w ciągu kilku minut.
Z akt sprawy wynika, że przez blisko 4 godziny dializa przebiegała bez zakłóceń. Rozłączył się jednak przewód wprowadzający oczyszczoną krew do organizmu pacjenta. Maszyna nadal jednak pompowała krew, która niezauważona wsiąkała w koc i ubranie Jana K. Według biegłego pielęgniarka zbyt lekko podłączyła przewód. Wystarczyło mocniejsze pociągnięcie, by się rozłączył. Do takiej sytuacji mogło dojść, kiedy po ostatnim mierzeniu ciśnienia Jan K. układał się na łóżku. Był wtedy przykryty kocem, który mógł zaczepić o przewody.
Maria K. nie przyznała się do zarzutów. Odmówiła składania wyjaśnień. Grozi jej do 5 lat więzienia.