Inicjatorzy odwołania rady miasta nie zdołali przekonać odpowiedniej ilości obywateli. Zgodnie z przepisami, do niszczarek trafiły 3443 podpisy. Radni mogą spać spokojnie. Referendum o ich odwołanie nie zostanie przeprowadzone.
Dla osób, które zaangażowały się w tę inicjatywę, porażka jest zaskoczeniem. Zwłaszcza, że pierwsze dwa tysiące podpisów udało się zebrać w kilka tygodni. Organizatorzy akcji byli dobrze przygotowani pod względem logistycznym. Uruchomili stronę na Facebooku, zainwestowali w mobilny punkt referendalny (ustawiano go podczas większości zgromadzeń w Puławach). Otworzyli kilka stałych punktów zbiórek w puławskich lokalach handlowych i gastronomicznych. Do mieszkańców docierali także bezpośrednio, chodząc od drzwi do drzwi.
To nie wystarczyło. Społeczne emocje po czerwcowej sesji, na której radni opozycji nie udzielili prezydentowi wotum zaufania i absolutorium, z każdym kolejnym miesiącem opadały. A to właśnie sprzeciw wobec narastającego konfliktu na linii rada - prezydent, legł u podstaw próby zwołania referendum. Powodzenia tej inicjatywie nie ułatwiał także wymóg zebrania prawie 4 tys. podpisów z numerami PESEL. To średnio dwa razy tyle, ile rocznie bierze udział w głosowaniu na projekty puławskiego budżetu obywatelskiego.
Referendalna inicjatywa, mimo porażki, dla puławskich radnych może być rodzajem ostrzeżenia. Sygnału świadczącego o tym, że część mieszkańców oczekiwałaby poprawy poziomu współpracy pomiędzy obozem prezydenta, a radnymi opozycji.
– Myślę, że jako radni, powinniśmy nad sobą pracować. Podnosić poziom debaty, którą prezentujemy podczas sesji lub komisji rady miasta. Ten, niestety, pod względem merytorycznym nie jest najwyższy, a nasi wyborcy to widzą. Próba zwołania referendum to znak, że część mieszkańców tę ławkę, na której wszyscy siedzimy, chciała wywrócić – mówi Waldemar Kowalczyk, radny Koalicji Samorządowej.
Nie wszyscy samorządowcy podzielają jednak tego typu refleksję.
– Według mnie, za próbą zwołania referendum stali znajomi pana prezydenta, a cała inicjatywa była próbą zbicia politycznego kapitału przez jego zaplecze. Znamienne, że największe poparcie uzyskiwała podczas manifestacji KOD-u – mówi Bożena Krygier, przewodnicząca rady miasta, członkini klubu PiS. – Osoby, które złożyły swoje podpisy na listach, dały się zmanipulować – ocenia.
Sam prezydent od takiej oceny stanowczo się odcina. – Za inicjatywą zwołania referendum nie stało moje zaplecze, ani znajomi. Ja tych ludzi tak naprawdę nie znam. To było działanie wielu obywateli, którzy jak sądzę, chcieli coś zmienić w naszym mieście. Nie potrzebowali do tego politycznej inspiracji – ocenia Paweł Maj.
W podobnym tonie wypowiada się Łukasz Dziura, koordynator referendalnej inicjatywy. – Pawła poznałem w 2014 roku, obaj startowaliśmy wtedy do rady miasta z listy SiS „Teraz”. Od tamtej pory nasz kontakt był sporadyczny. Na pewno nie należę do jego zaplecza politycznego – opowiada.
Jak podkreśla, zbiórkę podpisów rozpoczął z własnej inicjatywy, pod wpływem absolutoryjnej sesji oraz odzewu puławian zniesmaczonych poziomem debaty publicznej w Puławach. – Mimo że się nie udało, nie żałuję. Myślę, że ten wysiłek nie poszedł na marne. Część mieszkańców zaczęła bardziej interesować się sprawami naszego miasta – przyznaje nasz rozmówca.