Inicjatorom odwołania puławskiej rady miasta na drodze referendum kończy się czas. Jeśli do czwartku nie uzbierają blisko 4 tysięcy prawidłowych podpisów z numerami PESEL, listy poparcia trafią do niszczarki
Propozycja odwołania rady miasta, czy jak tytułują ją inicjatorzy referendum "koalicji PiS - Grobel", pojawiła się pod koniec czerwca. Powstała na bazie negatywnych reakcji opinii publicznej w mediach społecznościowych, a także publicznych wypowiedzi świadczących o rozczarowaniu mieszkańców przedłużającym się konfliktem politycznym w samorządzie.
Czarę goryczy przelała decyzja radnych o nieudzieleniu wotum zaufania oraz absolutorium dla prezydenta Puław. Część puławian postanowiła wykorzystać to społeczne niezadowolenie, dając mieszkańcom szansę na odwołanie rady miasta poprzez referendum.
Wyzwaniem okazało się zebranie 3,9 tys. podpisów z imionami, nazwiskami oraz numerami PESEL osób popierających referendalną inicjatywę. W pierwszym etapie, gdy emocje były wyższe, listy szybko się zapełniały. W ostatnich tygodniach, mimo mobilizacji na facebooku, tempo zwolniło. Dwa tygodnie temu, pod koniec sierpnia, podpisów było ok. 3 tysięcy.
Czy udało się zebrać pozostałe?
– Przekonamy się o tym w środę, gdy wszystko policzymy. Żeby akcja zakończyła się powodzeniem, podpisów na listach powinno być kilkaset więcej, niż wynika z przepisów. Musimy brać pod uwagę błędy, czy osoby, które podpisały się, mimo tego, że nie są mieszkańcami Puław – mówi Łukasz Dziura, pełnomocnik referendum. A jeśli się nie uda? – Wtedy będziemy musieli zniszczyć listy, a protokół z tego zniszczenia przekazać komisarzowi wyborczemu.
Według założeń i przepisów, czas na złożenie podpisów do lubelskiej delegatury Krajowego Biura Wyborczego mija 9 września. W przeciwnym razie komisarz zarządzi referendum, w którym puławianie będą mogli zdecydować o tym, czy rada miasta dokończy swoją kadencję.