Do hotelu „Dom Dziennikarza” przebyło 63 dzieci z domu dziecka w Mariupolu na Ukrainie oraz amerykańscy wolontariusze z teksańskiej fundacji zajmującej się adopcją. Mieszkańcy regionu chcą wiedzieć, czy dzieciom nie dzieje się krzywda, ale urzędnicze kontrole nie podobają się Amerykanom.
Zaniepokojenie części mieszkańców Kazimierza Dolnego wywołały plotki o zamkniętych w hotelu i nie wypuszczanych na zewnątrz dzieciach, którymi opiekują się nieznane osoby z USA. Obawy wzrosły, gdy pojawiła się informacja, że grupą wolontariuszy kieruje kontrowersyjny pastor głoszący radykalne poglądy religijne, Matt Shea.
Weteran specjalistą od adopcji
W publikacjach internetowych np. w Wikipedii przeczytać możemy, że związany z partią republikańską protestancki pastor w swoim kraju otrzymał łatkę prawicowego nacjonalisty. Musiał tłumaczyć się ze swoich poglądów, w tym „odezwy”, w której pisał o biblijnym przyzwoleniu na zabijanie niewiernych.
Na co dzień ten weteran amerykańskiej armii pracuje dla fundacji zajmującej się adopcjami dzieci z Europy do rodzin w USA. Fundacja ta przez kilka lat współpracowała m.in. z domem dziecka w Mariupolu na Ukrainie. Gdy w mieście zrobiło się niebezpiecznie, pracownicy placówki poprosili o pomoc Amerykanów. Dzięki współpracy z lubelskimi protestantami z Kościoła Nowego Przymierza oraz akceptacji strony ukraińskiej, grupa 63. dzieci oraz ich dwóch ukraińskich opiekunek, wydostała się atakowanego miasta. Dotarła najpierw do Lwowa i dalej do Kazimierza Dolnego. Miejsce dla nich przygotowano w „Domu Dziennikarza”, który na potrzeby uchodźców, władzom powiatu puławskiego udostępniło Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich.
Dziecko próbowało uciec przez okno
Informacje o życiu pastora sprawiły, że do mediów i urzędników zaczęły docierać obawy zaniepokojonych mieszkańców. Część z nich sądziła, że dzieci trafiły do „sekty”, która może wyrządzić im krzywdę. Emocje dodatkowo wzrosły po wieści o udaremnionej próbie wyskoczenia przez hotelowe okno, na jakie zdecydowało się jedno z dzieci. Incydent ten nie został uznany za próbę samobójczą.
Mimo to pojawiły się oczekiwania dotyczące kontroli tego, co dzieje się w hotelu. Pierwszą w sobotę, na własną rękę, postanowiła przeprowadzić urzędniczka z kazimierskiego Ratusza. Skończyło się kłótnią z jednym z polskich wolontariuszy, gdy kobieta odmówiła okazania legitymacji.
Czują się jak w domu
- Ta pani otrzymała reprymendę od burmistrza i więcej tego nie zrobi - zapewnia nas Bartłomiej Godlewski, zastępca burmistrza Kazimierza Dolnego, który również odwiedził „Dom Dziennikarza”. Jego wizyta miała spokojniejszy charakter, ale obawy samorządowca nie zostały do końca rozwiane. - Zaniepokoiło mnie to, że te dzieci od wielu dni nie wychodziły z budynku, a amerykańskie wolontariuszki wydawały się wystraszone. Bały się ze mną rozmawiać - przyznaje.
Czy zatem dzieci z sierocińca pod opieką teksańskiej fundacji są bezpieczne? - Oni tutaj czują się jak w domu. Naprawdę nic złego im się nie dzieje - zapewnia nas Dariusz Popławski, dyrektor „Domu Dziennikarza”, wyraźnie poirytowany nadzwyczajnym zainteresowaniem ze strony mediów, także tych ogólnopolskich.
Uchybień brak
W związku z pojawiającymi się sygnałami i pytaniami o ukraińskie sieroty, własną kontrolę w placówce w tym tygodniu przeprowadzili pracownicy Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie z Puław. Jej wyniki otrzymał wojewoda lubelski, Lech Sprawka, który sprawie sierot z Ukrainy poświęcił znaczną część czwartkowej konferencji prasowej.
- Uchybień związanych z jakością zakwaterowania, pożywienia i pobytu nie stwierdzono. Pomieszczenia, w których przebywają dzieci, są zadbane. Do swojej dyspozycji mają salę plastyczną, kinową, salę zabaw, bilard, piłkarzyki, puzzle itp. - wymienia wojewoda, powołując się na raport z PCPR-u. Według dokumentu, do budynku osoby z zewnątrz nie mogą wchodzić, ale nikt nie jest w nim przetrzymywany.
Wojewoda zapewnia też, że grupa dzieci z Mariupola dostała od władz Ukrainy zgodę jedynie na wjazd do Polski. - To oznacza, że nie może pojechać do innego państwa. Gdyby pojawiła się taka inicjatywa, konieczna jest zgoda władz ukraińskich - podkreślił Lech Sprawka.
Ukraińskie rodziny w USA czekają
Niewykluczone jednak, że część dzieci przebywających w „DD” może wyjechać do Stanów Zjednoczonych. Przyznał to pastor Matt Shea, który był gościem prowadzonej przez lubelskich protestantów internetowej telewizji „Idź pod prąd” Kościoła Nowego Przymierza.
- Wiele z tych dzieci było objęte procesem adopcyjnym do ukraińskich rodzin mieszkających w USA - powiedział duchowny. Shea zapewnił ponadto, że jego fundacja działa legalnie, a plotki o wykradaniu dzieci i handlu ludźmi nazwał częścią rosyjskiej propagandy.
Z kolei pastor Paweł Chojecki z KNP w całym zamieszaniu, jakie powstało wokół ewakuacji sierot dostrzega objawy dyskryminacji politycznej oraz religijnej. Jego zdaniem w przestrzeni publicznej doszło do „ataku” na osoby, które pomagają ukraińskim dzieciom tylko dlatego, że są protestantami o prawicowych poglądach. Duchowny zwraca również uwagę na to, że ewentualny wyjazd sierot do rodzin adopcyjnych w USA nie wyrządziłby im krzywdy. W odróżnieniu do bomb zrzucanych na Mariupol przez rosyjską armię.
Czy fundacja działa legalnie?
Tego rodzaju argumenty nie wszystkich jednak przekonują. Sąd rodzinny w Puławach kilka dni temu otrzymał zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa. Jak mówi nam Grzegorz Kwit, szef Prokuratury Rejonowej w Puławach, podejrzenie dotyczy możliwości nielegalnej adopcji oraz handlu ludźmi. Śledczy mają zamiar sprawdzić, czy działania fundacji na terenie naszego kraju są zgodne z prawem.
Jedną z osób, która otwarcie zadaje pytanie o rolę Amerykanów w „DD” jest Joanna Stefańska, pochodząca z Kazimierza Dolnego mieszkanka Lublina. - Czemu ma służyć ich obecność? Powołują się na to, że przed wojną wspierali ten dom dziecka. Ale czy to oznacza, że gdybym ja wysyłała datki na ten dom, to w tej chwili mogłabym wziąć sobie kilkoro dzieci i robić z nimi, co chcę? Na jakiej podstawie oni reprezentują te dzieci i wyznaczają kto i w jaki sposób może mieć z nimi kontakt? - pyta kobieta, sugerując, że osoby powołujące się na amerykańską fundację do tej pory nie okazały dokumentów potwierdzających jej rejestrację.
To nie nasza sprawa?
Mimo szeregu kontroli, które zdążyły już oburzyć lubelskich pastorów, odpowiedzi na tak postawione pytania nie ma. Urzędnicy skupili się na sprawdzeniu, czy dzieciom nie dzieje się krzywda. Ewentualne przejęcie kontroli nad sierotami przez państwo polskie obecnie nie jest rozważane, powołując się na pełną akceptację działań Amerykanów bezpośrednio stronę ukraińską.
- Koordynację opieki nad tymi dziećmi pełnią władze ukraińskie. Nie mamy podstaw, żeby przejąć opiekę nad nimi - przyznaje lubelski wojewoda. - Nie możemy brutalnie wchodzić z naszym działaniem wbrew stanowisku Ukrainy - zaznaczył.