Marnie zarabia, pracuje w świątek i piątek, niektórzy go wyzywają, do tego wielu kierowców głupieje na widok pędzącej na sygnale karetki.
Właśnie przywiózł uczennicę, która zemdlała w szkole. Uśmiecha się, coś sobie nuci pod wąsem. To znaczy, że będzie dobrze. Mała czuje się już lepiej. Wrócił do swojego samochodu sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, bo przecież za chwilę znów może trzeba będzie jechać. Artur Wasiłek prawie dwadzieścia lat jest kierowcą karetki w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym w Puławach.
Nie magazynuję traumy
W domu o pracy nie rozmawia.
- Po co? Nie mogę stresować rodziny swoją pracą - tłumaczy.
Robię, co trzeba
- Jak trzeba jechać, to nikt nie może mnie szukać. Najważniejsze są te pierwsze trzy minuty, ale czy wszędzie się tak prędko dojedzie? - zastanawia się. - No, może w mieście, ale gdzieś dalej to wątpię. Mój rekord to 22 minuty do Lublina - wyjaśnia. - Jechałem z chorym dzieckiem.
Do jego obowiązków należy nie tylko praca za kółkiem. Przeszedł szkolenie medyczne i musi uczestniczyć w udzielaniu pomocy. Robi to wszystko co trzeba - masuje serce, pomaga opatrywać rany, zakładać szyny.
Męska robota
- Dlaczego zdecydowałem się jeździć w pogotowiu? - zastanawia się przez chwilę. - Dla pieniędzy na pewno nie, mam 1200 zł, z powodu adrenaliny też nie, bo ona może nawet przeszkadzać. Ze względu na czas pracy? Hm, muszę jeździć w nocy i w każdych warunkach - wylicza. - No, to pozostało jedno - po prostu chciałem zawsze pomagać innym - śmieje się trochę zażenowany, ale mówi to szczerze.
Kierowcy bez wyobraźni
- Ludzie dziś inaczej jeżdżą. Muzyka na full i kierowca nawet sygnału z tyłu nie słyszy. A jak zaskoczy, że za nim wyje karetka, to naciska na hamulec w ostatniej chwili, a ja mało mu na tył nie najadę. Najgorsze są takie zachowania. Ulice ciasne, mało kto ustępuje. To chyba brak wyobraźni. Żaden z kierowców nie dopuszcza mysli, że możemy jechać do jego rodziców albo dzieci.
Sam też miał podobny przypadek. Zostali wezwani do rowerzysty potrąconego przez samochód. Na miejscu okazało się, że to był jego ojciec.
- Odetchnąłem, kiedy okazało się, że nie ma zagrożenia dla życia, ale przecież dziś my wszyscy możemy się znaleźć w obliczu jakiegoś niebezpieczeństwa.
Mam dystans
Wysoki, dobrze zbudowany, wciąż młody, a przecież mówi, że nie wie, czy jako kierowca dotrwa do emerytury. Już kiedyś w czasie dźwigania noszy wysiadł mu kręgosłup. Poszedł na zwolnienie. I wrócił tu.
- Nie odmówię dźwigania dlatego, że pacjent waży za dużo - twierdzi. - Większość kolegów ma już zmiany w kręgosłupie. Wzrok też nam wysiada. Wcześniejsza emerytura się nie należy.
Na pytanie, czy coś go jeszcze dziwi odpowiada, że musi się zastanowić. Milczy długo, szuka we wspomnieniach.
- Dużo rzeczy widziałem, przy mnie umierali starzy i młodzi. Ale też wielu ratowaliśmy życie. Byłem przy topielcach, wisielcach, ofiarach wypadków. Może tym bardziej cenię sobie radość życia. Do wielu spraw nabrałem dystansu. Cieszę się z tego, co mam, a nawet utwierdzam się w tym, że to piękna praca i naprawdę ją lubię...