Rozpoczął się proces 33-latka z okolic Lubartowa, oskarżonego o brutalne zamordowanie swojego ojca. Mężczyzna zginął od kilkudziesięciu ciosów nożem. Artur P. wpadł w szał po tym, jak matka kazała mu schować talerz do zmywarki.
Mężczyzna już podczas śledztwa przyznał się do winy i oświadczył, że nie czuje skruchy. Regularnie groził swoim bliskim śmiercią i twierdził, że gdyby nie zatrzymanie przez policję, spełniłby swoje groźby.
W środę, kiedy stanął przed sądem również niczemu nie zaprzeczał. Jednocześnie odmówił składania wyjaśnień. Nie wiadomo, czy i jak odpowiadał na pytania obrońcy. Ze względu na charakter sprawy sąd postanowił bowiem, że proces będzie się toczył za zamkniętymi drzwiami.
Artur P. odpowiada przede wszystkim za zabójstwo, ale zbrodnię poprzedzało wiele miesięcy znęcania się nad bliskimi. Mężczyzna mieszkał z rodziną w Starym Uścimowie. Pracował jako ochroniarz i kierowca ciężarówki. W 2017 r. zwolnił się z pracy i nie szukał nowego zajęcia. Jego zachowanie wobec bliskich stawało się coraz gorsze. Z akt sprawy wynika, że Artur P. regularnie nadużywał alkoholu, był wulgarny i agresywny. Wszczynał awantury. Jego agresja narastała z miesiąca na miesiąc.
W grudniu 2018 r. mężczyzna zaatakował swoją matkę. Kobieta gotowała świąteczny bigos i zwróciła uwagę synowi, który wyjadał mięso z garnka. Artur P. zaczął ją wtedy szarpać i popychać. Parę tygodni później doszło do kolejnej awantury. Nocą brat 33-latka wrócił do domu pijany. Głośno rozmawiał przez telefon i obudził Artura P. Mężczyzna wpadł w szał, chwycił pałkę teleskopową i uderzył nią brata w głowę. Kiedy ten upadł, zadał mu kolejny cios. Ojciec 33-latka próbował go powstrzymać, ale sam został zaatakowany. Syn bił Józefa P. pałką po głowie. Krzyczał, że zabije ojca i brata. Po awanturze ranni mężczyźni trafili do szpitala w Łęcznej.
Tydzień później doszło do kolejnej awantury. Artur P. wyjadał chipsy, które przeniósł jego brat. Z aktu oskarżenia wynika, że kiedy ojciec zwrócił mu uwagę, 33-latek ponownie wpadł w szał. Zagroził Józefowi P., że może „dostać nożem”. Groził tym również matce, bratu, siostrze i jej synowi. Nie przestawał nawet w obecności interweniujących w domu policjantów. Artur P. był zatrzymywany przez mundurowych. Po tym jak pobił brata, mundurowi wnioskowali o tymczasowy areszt. Prokurator uznał jednak, że nie ma takiej potrzeby. Ocenił, że wystarczy dozór policji i nakaz opuszczenia domu. 33-latek nie zamierzał się jednak wyprowadzać. Został razem z rodziną.
Niespełna dwa tygodnie później doszło do tragedii. Artur P. zjadł zupę, którą ugotowała jego matka. Pusty talerz zostawił na stole. Kobieta poprosiła, by schował go do zmywarki. Wtedy syn kazał jej milczeć i popchnął ją na krzesło. Kobieta zadzwoniła do ojca prosząc, żeby wezwał policję. Józef P. zawiadomił mundurowych i sam natychmiast ruszył z pracy do domu. Był na miejscu po ok. 15 minutach. Zaczął tłumaczyć synowi, że nie może popychać własnej matki.
Z akt sprawy wynika, że Artur P. chwycił wtedy nóż i rzucił się na ojca. Zadał mu kilkadziesiąt ciosów nożem w głowę, szyję, kark i tułów. Po paru minutach na miejsca dojechali policjanci. Obezwładnili napastnika. Nie byli już jednak w stanie uratować Józefa P. Mężczyzna wykrwawił się i zmarł.
Bliscy Artura P. występują w jego procesie, jako oskarżyciele posiłkowi. Sprawę rozstrzyga Sąd Okręgowy w Lublinie. Mężczyźnie grozi dożywocie.