Rozmowa z Romanem Szymańskim, koszykarzem MKS Start Lublin
Jak się pan czuje i jak spędza czas przymusowego pozostania w domu?
– Czuję się bardzo dobrze. Obecnie przebywamy w Toruniu, gdzie córka ma więcej możliwości do rozrywki. Dziadkowie mają dom z ogrodem, więc ma gdzie poszaleć. To duże ułatwienie przy małym dziecku. Ja natomiast dokańczam sprawy związane z nauką. Pod względem sportowym natomiast wszedłem w okres roztrenowania. Nadal jednak ćwiczę, aby we właściwy sposób wyciszyć organizm.
Jaki to był sezon dla Startu Lublin?
– Najlepszy w historii klubu. Srebrny medal to wielkie osiągnięcie dla całej drużyny i jestem bardzo szczęśliwy, że mogłem być uczestnikiem tych historycznych dla Startu wydarzeń.
A pod względem indywidualnym?
– Dla mnie to był najlepszy sezon w karierze. Bardzo cieszę się z wywalczonego srebra.
Mam wrażenie, że w tym sezonie rósł pan z każdym meczem. Początek sezonu był dobry, ale później było już tylko lepiej...
– To normalne, kiedy wygrywa zespół. Rzeczywiście, z każdym meczem czułem się coraz lepiej i chciałem dawać z siebie coraz więcej. Mam świadomość, że dołożyłem swoją cegiełkę do tego sukcesu.
Łatwo było pogodzić się z rolą rezerwowego? Od początku sezonu wiadomo było, że będzie pan zmiennikiem Jimmie Taylora…
– Nie było to specjalnie ciężkie. Ja i Jimmie znakomicie się dogadywaliśmy i nie było między nami wielkiej rywalizacji. On będąc na boisku dawał mi znać, że mam przygotowywać się do wejścia na parkiet. Czasem on grał więcej, czasem ja. Motywowaliśmy się wzajemnie i dawaliśmy sobie wsparcie. Zresztą w minionym sezonie rezerwowi byli bardzo ważnym elementem drużyny, co gracze z pierwszej piątki bardzo doceniali.
Kiedy wraca pan myślami do minionego sezonu, to, który moment jako pierwszy pojawia się przed pana oczami?
– Wygrana ze Stelmetem Enea BC Zielona Góra w meczu otwierającym miniony sezon. Myślę, że właśnie to spotkanie było dla nas najważniejsze, bo pozwoliło nam uwierzyć w to, że stać nas, aby osiągać znakomite wyniki. Pamiętam, że na ten mecz wyszliśmy jak przysłowiowe psy i chcieliśmy ich zagryźć. Nic więc dziwnego, że odnieśliśmy zwycięstwo.
Jak wygląda pana sytuacja w kontekście przyszłego sezonu?
– Skończył mi się kontrakt, ale jestem już po wstępnych rozmowach ze Startem odnośnie przyszłego sezonu. Są ciche deklaracje z obu stron, ale wszyscy czekają na zakończenie epidemii koronawirusa.
Rozstaliście się w pokoju ze Startem?
– Tak. W klubie nie było żadnych zaległości, bo prezes nigdy nie dopuszczał do takich sytuacji. Wszystko odbyło się w bardzo przyjaznej atmosferze.
Ale pensji za kwiecień i maj nie będzie. To pewnie bolesna strata?
– W obliczu tego co dzieje się na świecie, to trzeba te sytuację zrozumieć. Ta sytuacja jest trudna dla wszystkich stron.
Do kiedy daje sobie pan czas na określenie swojej sytuacji?
– Nie daję sobie takiego terminu. Niedawno rozmawiałem z prezesem Arkadiuszem Pelczarem. Ja i moja rodzina czuła się dobrze w Lublinie i prezes wie, że z chęcią wrócę do Startu.
Jak będzie wyglądał świat koszykówki po zakończeniu epidemii?
– Ciężko powiedzieć. Słyszy się różne głosy. Na razie trzeba cierpliwie czekać na rozwój sytuacji.
W przyszłości był pan w reprezentacji Polski B, z którą udało się zagrać w towarzyskich spotkaniach w Chinach. Powrót do kadry jest jeszcze możliwy?
– Oczywiście, że chciałbym się tam znaleźć. Wiem, że sukces w klubowych barwach może w tym pomóc. Start ma szansę zagrać w europejskich pucharach. Dobra postawa na arenie międzynarodowej też zapewne pomogłaby mi w znalezieniu się w kręgu zainteresowania trenera kadry.