Beata Siedlecka jako burmistrz Dęblina jest przełożoną swojego politycznego konkurenta w wyborach samorządowych - Kamila Krypskiego. W zeszły piątek doszło między nimi do sprzeczki, która zakończyła się wezwaniem na miejsce policji z miejscowego komisariatu.
Takiego konkurenta obecna burmistrz miasta się nie spodziewała. Zatrudniony przez nią 6 lat temu specjalista od promocji miasta, Kamil Krypski, postanowił zawalczyć w najbliższych wyborach samorządowych ubiegając się o stanowisko burmistrza startując z komitetu "Energia zmian". Gdy Beata Siedlecka dowiedziała się o jego planach, postanowiła przesunąć swojego pracownika do innych zadań, znacznie mniej eksponowanych. Zgodnie z jej poleceniem, Krypski przez trzy kolejne miesiące (luty-marzec-kwiecień) miał porządkować dokumenty w urzędowym archiwum.
- Uważam, że jako młody człowiek, który przygotowuje się do tak odpowiedzialnej funkcji, praca z dokumentami pomoże mu nabrać doświadczenia. Poza tym zależało mi na tym, żeby pewne sprawy uporządkować, stąd tymczasowe przesunięcie na inne stanowisko - tłumaczy nam Beata Siedlecka.
Kandydatowi na burmistrza rola archiwisty nie przypadła do gustu, zwłaszcza, że kolidowała z jego celami kampanijnymi. Żeby znaleźć czas na dodatkową aktywność, w tym roku potrzebował dodatkowych dni wolnych. W lutym wziął kilka dni, a następnie zamierzał ten okres przedłużyć o dwa tygodnie.
- Ten urlop mi się po prostu należał jako pracownikowi zatrudnionemu na czas nieokreślony - przekonuje Kamil Krypski.
O tym, że go nie dostanie dowiedział się w piątek, 23 lutego. Tego dnia udał się do gabinetu swojego pracodawcy, burmistrza Dęblina. Pomiędzy urzędnikami, a jednocześnie konkurentami politycznymi doszło wtedy do ostrej wymiany zdań, po której Krypski został wyproszony z pomieszczenia.
I tutaj dochodzimy do momentu, w którym pojawiają się dwie, rozbieżne wersje wydarzeń. Jedna z nich, ta autorstwa samego Krypskiego, mówi o tym, że tuż za progiem gabinetu Beata Siedlecka miała "naruszyć jego nietykalność osobistą". Chodzi o chwycenie za ramię i energiczne pchnięcie, w celu, jak rozumiemy, zachęcenia go do szybszego opuszczenia korytarza.
- O sprawie poinformowałem policję, złożyłem zeznania, a następnie udałem się do lekarza celem wykonania obdukcji. Ta nie wyklucza, że wskazany ślad, zadrapanie, może być skutkiem okoliczności, jakie przedstawiłem - przyznaje lider "Energii zmian". - Oczywiście nic mi sie nie stało, ale uważam, że tak robić po prostu nie wolno - podkreśla.
Z takim przedstawieniem sprawy zupełnie nie zgadza się burmistrz Dęblina. - Po zakończeniu tamtej rozmowy poprosiłam pracownika o opuszczenie gabinetu. Nie przypominam sobie, bym miała naruszać jego nietykalność. W mojej ocenie głoszenie takich rzeczy to brudna kampania wyborcza - komentuje Beata Siedlecka.
Na pewno wiadomo tyle, że do spotkania między nimi doszło, a po jego zakończeniu w Ratuszu pojawili się wezwani na miejsce policjanci z dęblińskiego komisariatu. Jak informuje asp. Łukasz Filipek, rzecznik KPP w Rykach, mundurowi 23 lutego "przeprowadzili interwencję z udziałem pracowników UM w Dęblinie".
Burmistrz w rozmowie z nami zaznaczyła, że szanuje prawo swojego pracownika do startu w wyborach samorządowych i zapewniła, że nie ma zamiaru zwalniać go z pracy, ale sam start przeciwko niej nazywa nielolajnością. - To był mój najbliższy współpracownik. Niestety okazało się, że zamiast promować miasto, zaczął promować siebie - ocenia nasza rozmówczyni.
Tymczasem Kamil Krypski przekonuje, że w tej sytuacji o nielojalności nie może być mowy. Jak zapewnia, o swojej decyzji o starcie przełożoną poinformował tuż po jej podjęciu, w grudniu zeszłego roku. - Niczego nie ukrywałem. Poza tym jako urzędnik wykonuje wszystkie polecenia. Nawet jeśli nie mają one nic wspólnego z moimi kompetencjami - przyznaje kandydat na burmistrza. Po piątkowym zdarzeniu otrzymał kilka dni lekarskiego zwolnienia. Po jego zakończeniu wróci, jak sam mówi, do porządkowania aktów zgonu z 2008 roku. Czas na kampanię ma znajdować "po godzinach".