Za dwa dni testy na COVID-19 niemal całkowicie znikną. Przychodniom nie będzie się już opłacało ich wykonywać, bo NFZ likwiduje dotychczasowe finansowanie. Szpital czy sanatorium, przyjmując pacjenta, nie będzie mógł już żądać wykonania testu. A minister zdrowia stara się stworzyć wrażenie, że COVID-19 to zwykła grypa
Od poniedziałku maseczki w miejscach publicznych (oprócz placówek ochrony zdrowia) nie są już obowiązkowe. Chory na COVID-19 nie trafia na izolację, znikła też kwarantanna. A czwartek to ostatni dzień testowania pacjentów z podejrzeniem koronawirusa, jaki znamy.
Skierowanie na test teoretycznie będzie mógł zlecić lekarz POZ, ale NFZ to… odradza. Wczoraj opublikował oficjalne zalecenia w tej sprawie. „W POZ nie zaleca się rutynowego testowania w kierunku SARS-CoV-2 pacjentów z gorączką i/lub objawami infekcji dróg oddechowych” – czytamy.
Ze zmian ucieszą się pacjenci, którzy nie chcieli testować się przed wizytą w szpitalu czy w sanatorium. Bo test od piątku nie może już być warunkiem leczenia.
„Wymaganie negatywnego wyniku testu w kierunku SARS-CoV-2, przed przyjęciem pacjenta do szpitala lub do poradni, narusza jego prawa” – informuje Ministerstwo Zdrowia.
Decyzja polityczna, a nie medyczna
NFZ poinformował także, że wstrzymuje odrębne finansowanie testów do diagnostyki SARS-CoV-2 przez apteki, laboratoria i mobilne punkty pobrań.
– Fundusz do tej pory płacił laboratoriom za każdego pacjenta. Teraz już tak nie będzie – przyznaje Mirosław Jakubczak, prezes lubelskiego Luxmedu. W związku z tym punkty testowania w kontenerach należące do tego centrum medycznego od piątku zaczną się zwijać. Podobnie jak wszystkie inne punkty mobilne.
– Nowe zasady to decyzja polityczna, a nie medyczna – uważa Tomasz Zieliński, prezes Lubelskiego Związku Lekarzy Rodzinnych-Pracodawców. – Jest to tańsze podejście dla państwa, ale w ten sposób możemy przeoczyć moment, kiedy pojawi się radykalny przyrost zakażeń, a mutacja wirusa będzie bardziej zjadliwa niż obecnie – ostrzega.
Dlatego specjaliści zalecają, aby nie rezygnować ze środków ostrożności. – Maseczki nadal powinny być zakładane we wszystkich miejscach zamkniętych, tam gdzie są inni ludzie. Wchodzę do autobusu – wkładam maseczkę, do sklepu – tak samo – radzi dr Grażyna Semczuk, wojewódzki konsultant ds. chorób zakaźnych. – Maseczki chronią nie tylko przed Covidem, ale i przed innymi infekcjami grypowymi. Większość wirusów jest przenoszonych drogą kropelkową. Teraz mogą się nasilać zachorowania np. na ospę wietrzną.
Grypa nie zabija setek ludzi
Ministerstwo Zdrowia drastyczne zmiany w podejściu do koronawirusa tłumaczy tym, że wariant Omikron jest mniej groźny i mniej osób trafia do szpitali, mniej też umiera. NFZ w oficjalnych zaleceniach dla lekarzy pisze, że w tym momencie można „traktować COVID-19 jak inne infekcje dróg oddechowych”.
Wczoraj rano minister zdrowia Adam Niedzielski podał nawet statystyki, które miały pokazać, że więcej osób w tej chwili choruje na grypę. „Wyniki z ostatniego tygodnia: 50 290 COVID-19 i 82 700 grypa. W najbliższych dniach nadal powinna dominować druga z chorób” – napisał Niedzielski.
Problem w tym, że dane o grypie są dalekie od dokładności. Bo nie powstają na podstawie badań laboratoryjnych.
Lekarz Tomasz Zieliński wyjaśnia, że statystyki powstają na podstawie raportów wysyłanych raz w tygodniu przez przychodnie i odnoszą się nie tylko do samej grypy, ale i innych chorób górnych dróg oddechowych. – Są to raporty robione ręcznie, nikt ich nie weryfikuje. Więc tak naprawdę nie wiadomo, ile dokładnie jest przypadków grypy – mówi Zieliński.
Różnica jest także w śmiertelności obu chorób. W przytaczanym przez ministra zdrowia tygodniu 16-22 marca na grypę, według Państwowego Zakładu Higieny, nie zmarł nikt. Z raportu Ministerstwa Zdrowia wynika, że na COVID-19 w tym samym czasie zmarło 179 osób. A 553 ofiary śmiertelne, oprócz Covida, miały też inne choroby.
Wczoraj w szpitalach w województwie lubelskim było wciąż 430 chorych na COVID-19. 24 oddychały dzięki respiratorom.