Zacząłem jeździć bardziej agresywnie oraz lepiej zapoznałem się z ustawianiem samochodu. – Rozmowa z Szymonem Ładniakiem, kierowcą wyścigowym z Lublina.
• Jak ocenia pan właśnie zakończony sezon?
– To był wyjątkowy i specyficzny czas. Chodzi tu oczywiście o towarzyszące nam warunki pandemiczne. Szalejący koronawirus mocno utrudnił treningi i skrócił sezon. Normalnie trwałby on pół roku, a tak zamknął się zaledwie w trzech miesiącach. Początki były bardzo trudne, ale ostatnie rundy pokazały, że znakomicie poznałem samochód i mogłem rywalizować z najlepszymi. Podsumowując: muszę ocenić ten sezon na plus. Dziękuję również moim sponsorom, bo ich wsparcie pozwoliło mi osiągać wartościowe rezultaty.
• Sezon zaczął pan od wyścigów e-sportowych. Czy to pomogło w przygotowaniu się do prawdziwej rywalizacji?
– Tak. To była świetna okazja do poznania swoich rywali. Z wieloma z nich później ścigałem się w realu i mogłem sprawdzić, jaki mają styl jazdy.
• Ich zachowanie podczas komputerowych zmagań rzeczywiście powtarzało się na torze?
– W internecie każdy jest większym kozakiem niż w rzeczywistości. Można jednak założyć, że to zachowanie jest podobne. Może jedynie trzeba odjąć jakieś 10 procent agresji.
• Co jest pana największym sportowym osiągnięciem w tym sezonie?
– Końcówka sezonu. Wówczas zająłem 5 miejsce w rywalizacji na torze Hockenheim, a później powtórzyłem ten wynik na Hungaroringu. Moim osobistym sukcesem jest jednak przełamanie się, bo nie siedziałem w wyścigówce rok. W Chorwacji jednak od razu wsiadłem do auta i byłem w stanie ścigać się na niezłym poziomie. W międzyczasie byłem chory, a mononukleoza, którą w tym roku przechodziłem na pewno nie ułatwiła przygotowań. Potrafiłem również wrócić do siebie po wypadku, który miałem na początku sezonu. Podczas treningów w czeskim Moście pękło mocowanie przewodu hamulcowego i z olbrzymią prędkością uderzyłem w ścianę. Wypadek był bardzo groźny. Wypadłem poza tor, a do tego przesunąłem całą bandę. Samochód został jednak odbudowany, a ja mogłem dalej się ścigać.
• W tym roku walczył pan w dwóch seriach wyścigowych: ADAC TCR Germany i TCR Eastern Europe. Jak można je porównać?
– Łączy je to, że ścigamy się tymi samymi samochodami. W Niemczech jest wyższy poziom, bo ścigają się tam prawie sami kierowcy fabryczni. Tych prywatnych jest naprawdę mało. Warto też wspomnieć o torach, na których rywalizujemy w Niemczech. Niektóre z nich to prawdziwe świątynie sportu motorowego.
• W jaki sposób udawało się panu łączyć profesjonalną karierę rajdową z nauką?
– Jestem uczniem II klasy Liceum im. Królowej Jadwigi. Sezon rozpoczął się jednak w wakacje, więc wtedy nie było problemu. Reszta sezonu odbywała się jednak w trakcie roku szkolnego. Miałem w tym okresie dwa dwutygodniowe wyjazdy, które na pewno odbijają się na nauce. Cieszę się jednak, że mam tak wyrozumiałych nauczycieli. Oni bardzo mi pomagają w uzupełnieniu materiału. Szkole należą się olbrzymie podziękowania.
• Jak pandemia koronawirusa zmieniła świat wyścigowy?
– Bardzo mocno. Najważniejsze zmiany dotyczą kalendarza, który został wywrócony do góry nogami. Część zawodów w ogóle nie doszła do skutku. Na każdym torze brakowało kibiców. To bardzo przykre. Fani, nawet jeżeli zostali wpuszczeni na obiekt, to i tak byli szczelnie odseparowani od zawodników. Poza tym wszędzie trzeba było chodzić w maseczce.
• Puste trybuny mają dla pana jakiekolwiek znaczenie?
– Dla mnie nie ma to znaczenia. Wiem jednak, że inni zawodnicy reagują na to bardzo różnie. Dla części z nich brak kibiców jest zjawiskiem pozytywnych, bo wówczas mniej się stresują rywalizacją na torze.
• Czuje pan, że ten sezon sprawił, że jest lepszym zawodnikiem?
– Tak. Zacząłem jeździć bardziej agresywnie oraz lepiej zapoznałem się z ustawianiem samochodu. Bardziej agresywną jazdę miałem z tyłu głowy od dłuższego czasu, ale w decydujących momentach zawsze obawa o samochód blokowała mnie przed podjęciem ryzykownych akcji. W tym sezonie to zniknęło i wiele razy jeździłem znacznie ostrzej. To sprawiło, że wyścigi zaczęły układać się po mojej myśli.
• Jak będzie wyglądał rok 2021?
– Na razie dalej chcę ścigać się w serii TCR. Nie wiem, czy będzie to seria wschodnioeuropejska czy niemiecka.
• Pana marzeniem jest jednak seria DTM, w której obecnie jeździ m.in. Robert Kubica. Po tym sezonie jest pan bliżej realizacji swoich pragnień?
– I bliżej i dalej. W tym roku poznałem bardziej profesjonalne ściganie i wiem, jak wygląda rywalizacja najlepszych kierowców. Niestety, DTM podupada i nie wiadomo, jaka będzie przyszłość tej serii. To smutne, bo DTM to ikona motoryzacji jeżeli chodzi o samochody turystyczne.
• Jeżeli DTM upadnie, to gdzie skieruje pan swoje marzenia?
– Na razie moim marzeniem jest cały czas DTM. Pasjonują mnie też wyścigi World Endurance Championship. Motoryzacja przechodzi teraz olbrzymią zmianę, więc ciężko powiedzieć co się wydarzy za kilka lat.