W 48 minucie wydawało się, że wielkich emocji w derbach Lublina już nie będzie. Lublinianka prowadziła wówczas 3:0. Sygnał napsuł jednak rywalom jeszcze sporo krwi i przegrał ostatecznie „tylko” 2:3. Goście mieli też sporo pretensji do arbitra, zwłaszcza o rzut karny na początku drugiej połowy.
Po 25 minutach podopieczni Daniela Koczona mieli już na koncie dwie bramki. W krótkim odstępie czasu oba gole zapisał na swoim koncie Bartłomiej Koneczny.
Najpierw zrobił coś z niczego, bo przed szesnastką odebrał piłkę rywalowi, poradził sobie z bramkarzem i na koniec posłał piłkę do „pustaka”. Za chwilę „Kony” świetnie przymierzył do siatki z ponad 20 metrów. Jeszcze w pierwszej połowie mogło być nawet 3:0, ale przyjezdnych w końcówce pierwszej odsłony uratował słupek. Po centrze z rzutu rożnego dosłownie o centymetry pomylił się Przemysław Kanarek.
Od razu po zmianie stron beniaminek z Lublina dostał trzeci cios. W pojedynku Adriana Leszczyńskiego z bramkarzem przyjezdnych Mikołajem Kloczkowskim sędzia dopatrzył się przewinienia tego drugiego i podyktował rzut karny. Goście mieli o tę sytuację olbrzymie pretensje, ale arbiter decyzji nie zmienił. Jarosław Milcz przegrał pojedynek z golkiperem rywali jednak szczęśliwie piłka do niego wróciła i „Jaro” podwyższył prowadzenie ekipy z Wieniawy.
Pewnie w tym momencie wiele osób myślało, że jest po zawodach. Chyba podobne odczucia mieli piłkarze trenera Koczona. Sygnał miał swoje plany i jeszcze powalczył. W 56 minucie Kamil Wolski skorzystał na błędzie Jakuba Bednary i odrobinę poprawił sytuację beniaminka. Goście byli zdecydowanie groźniejsi i wypracowali sobie kilka naprawdę dobrych okazji. Po próbie Szymona Raka udaną interwencję zaliczył Bednara. Nieznacznie pomylił się Brillant, a Wolski huknął w poprzeczkę. Drużyna Przemysława Drabika naciskała, naciskała i w końcu dopięła swego. W drugiej minucie doliczonego czasu gry Brillant zaliczył kontaktowe trafienie.
120 sekund później wydawało się, że do remisu doprowadzi Maciej Łopuszyński. Świetnie spisał się jednak Sebastian Ciołek, który zdołał odbić piłkę zmierzającą w okienko. I ostatecznie trzy punkty zostały na Wieniawie, a gospodarze mogli się cieszyć z... jedenastego ligowego zwycięstwa z rzędu.
ZDANIEM TRENERÓW
Przemysław Drabik (Sygnał Lublin)
– Pierwsza połowa na pewno przebiegała pod dyktando Lublinianki. Wypracowali sobie więcej sytuacji i zasłużenie prowadzili. Druga cześć już dla nas. Zabrakło jednak czasu, żeby wyrównać, ale i trochę szczęścia. Były poprzeczki, Sebastian Ciołek „wyciągnął” też piłkę z okienka. Byliśmy naprawdę blisko. Po przerwie oprócz karnego gospodarze stworzyli już sobie niewiele. Kto był na meczu, ten musi to potwierdzić. Szkoda zwłaszcza tego mocno kontrowersyjnego karnego już na początku drugiej odsłony. Nawet obserwator po końcowym gwizdku mówił, że tam nie mogło być mowy o jedenastce. To nasz bramkarz był w tej sytuacji faulowany, z bicepsa lała się krew. Nie dość, że zawodnik ucierpiał, to jeszcze rywale dostali karnego.
Daniel Koczon (Lublinianka)
– Niestety, sami zgotowaliśmy sobie taką nerwową końcówkę i to zupełnie niepotrzebnie. Dobrze, że wcześniej wypracowaliśmy sobie solidną zaliczkę, bo mogliśmy sobie jeszcze pozwolić na stratę goli. Nie przystoi jednak takiej drużynie tak łatwo oddawać bramki i doprowadzić z wyniku 3:0 do 3:2. Na pewno sporo rzeczy się jednak na to złożyło. Było ciężkie boisko, my mieliśmy w nogach mecz pucharowy i wszystko się nawarstwiło. Trzeba też pamiętać, że to już końcówka rundy. My chcemy wycisnąć z niej maksa. Cieszy kolejna wygrana, ale taka sytuacja nie ma prawa się powtórzyć.
Lublinianka Lublin – Sygnał Lublin 3:2 (2:0)
Bramki: Koneczny (20, 25), Milcz (48) – Wolski (56), Brillant (90+2).
Lublinianka: Ciołek – Misiurek, Kanarek, Bednara, Niegowski (59 Pacek), Leszczyński (59 Świeboda), Jagodziński, Sobstyl (63 Knapp), Misztal (83 Kołacz), Milcz (79 J. Wadowski), Koneczny (69 Skrzycki).
Sygnał: Kloczkowski – Paździerski, Fiedeń, Łopuszyński, Miśkiewicz (82 Wędrocha), Sztejno, Kuczyński (84 Górski), Welman (89 Piłat), Brillant, Wolski, Rak.