(fot. Materiały prasowe Lubelskiego Okręgowego Związku Narciarskiego)
Reprezentacja Polski wraca ze stolicy Chin z jednym medalem
Ocena występów polskich olimpijczyków w Pekinie nie jest łatwa. W XXI w. biało-czerwoni sportowcy przyzwyczaili nas do tego, że z każdych Igrzysk przywozili medale. Tę serię udało się podtrzymać, chociaż można czuć pewien niedosyt, bo wracamy tylko z jednym brązem autorstwa Dawida Kubackiego.
Z drugiej strony jednak czasy polskich przedstawicieli sportów zimowych światowej klasy odeszły do lamusa. Zresztą gdyby dokładniej przyjrzeć się polskim medalistom z XXI w., to łatwo można zauważyć, że są to w większości wybitne jednostki, które wdrapały się na najwyższy poziom dzięki swojemu uporowi i talentowi. Nie są one natomiast wynikiem jakiegoś ugruntowanego systemu szkolenia, który w sposób systematyczny dostarcza nam zawodników na wysokim poziomie.
I niestety, to potwierdziło się również w Pekinie. Z zazdrością patrzyliśmy na wyniki Słoweńców, którzy z Chin przywieźli zdecydowanie więcej krążków niż my. A trzeba pamiętać, że Słowenia liczy sobie zaledwie nieco ponad 2 miliony mieszkańców, a więc tylko niewiele więcej od Warszawy. W klasyfikacji medalowej wyprzedziły nas m.in. Nowa Zelandia, Australia czy Hiszpania, czyli kraje, które do tej pory nie kojarzyły się ze sportami zimowymi.
Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. I nad Wisłą wszyscy bardzo lubimy Dawida Kubackiego, dlatego jego brązowy medal wywalczony na normalnej skoczni spotkał się z olbrzymim uznaniem. Kubacki to postać bardzo sympatyczna i nie wywyższająca się, więc wzbudza dużą sympatię. To też piękny materiał na ckliwy film. Bo przecież w tym sezonie wybitnie mu nie szło, a punkty Pucharu Świata zdobywał od wielkiego święta. Do tego doszło zarażenie koronawirusem, co sprawiło, że zamiast trenować na skoczni musiał siedzieć w domu. I być może właśnie to sprawiło, że na normalnej skoczni w Pekinie wyszły mu dwa idealne skoki, które dały mu brązowy medal. Nawet po tym wyniku nie „gwiazdorzył”, cierpliwie odpowiadał na pytania, a kibiców ujął wzruszającą rozmową z żoną na antenie Eurosportu.
Z Pekinu zapamiętamy też słowo pech. „Gdybanie” jest naturalne dla sportu, ale w przypadku Piotra Michalskiego i Natalii Maliszewskiej słowo pech można zamienić na dramat. Oboje połączyła miłość, a w Pekinie złączyło ich również wielkie nieszczęście. Maliszewska z powodu pozytywnych wyników testów na koronawirusa straciła możliwość startu w biegu na 500 m, czyli swojej koronnej konkurencji w short tracku. Michalski, specjalizujący się w łyżwiarstwie szybkim na 500 m zajął 5 miejsce, a na 1000 m był czwarty. W obu konkurencjach do medalu zabrakło mu ułamków sekundy.
A z czego zapamiętają Pekin kibice w województwie lubelskim? Jedyną naszą przedstawicielką była Monika Skinder. Biegaczka narciarska MULKS Grupa Oscar Tomaszów Lubelski długo czekała na wartościowy wynik, a przez większość Igrzysk przed kamerami pojawiała się z olbrzymim smutkiem na twarzy. Był on spowodowany rozczarowującymi wynikami, a także złą atmosferą w kadrze. Występ w Pekinie udało się uratować Skinder w ostatniej możliwej chwili, kiedy w sprincie drużynowym weszła do finału startując w parze z Izabelą Marcisz. W nim nasze biegaczki zajęły 9 miejsce, co jest wynikiem rewelacyjnym, chociaż w tym przypadku też można czuć pewien niedosyt. Czołowa ósemka dostaje ministerialne stypendium, z którym trenuje się dużo łatwiej. 9 miejsce takiego wsparcia, przynajmniej w teorii, nie zapewnia.
Za cztery lata Igrzyska Olimpijskie zagoszczą w Mediolanie oraz Cortinie d’Ampezzo. Ciężko wierzyć, że nasz dorobek medalowy we Włoszech znacząco się powiększy. Skoczkowie narciarscy są coraz starsi, a następców Kubackiego czy Kamila Stocha jakoś nie widać, narciarki biegowe są zjadane przez problemy wewnętrzne, a w innych dyscyplinach też nie zanosi się na oszałamiające sukcesy. Promykiem nadziei mogą być sporty łyżwiarskie – short track oraz sprinterzy z łyżwiarstwa szybkiego. O tym przekonamy się jednak dopiero za cztery lata.