Rozmowa z Julią Szeremetą, bokserką KS Paco Lublin
- W Busto Arsizo wywalczyła pani w pięknym stylu awans do igrzysk olimpijskich. Czy emocje związane z tym sukcesem już opadły?
– Powoli tak. Przede wszystkim czuję się bardzo szczęśliwa i zadowolona, bo spełniłam swoje marzenia.
- Jadąc do Włoch czuła pani presję?
– To był pierwszy światowy turniej eliminacyjny. Jechałam jednak do Busto Arsizo bez presji, a przynajmniej nie chciałam jej na siebie nakładać. Wiedziałam jednak, że to ja wywalczę kwalifikację i nie wyobrażałam sobie innego rozstrzygnięcia.
- Co było kluczem do sukcesu we Włoszech?
– Ciężka praca wykonana przed imprezą, a także pewność siebie.
- Mówi pani o ciężkiej pracy, ale prezes KS Paco, Andrzej Stachura, często skarżył się, że ma pani w sobie lenia...
– Bo on był, ale już zniknął. Teraz staram się już zawsze ciężko pracować. Kiedyś byłam leniuszkiem i jak można było, to odpuszczałam.
- Kiedyś tak o sobie mówiła Ewa Swoboda. Dzisiaj jest halową wicemistrzynią świata w sprincie. Ten przykład inspiruje?
– Ja też kiedyś starałam się robić wszystko jak najmniejszym kosztem. Teraz jest już zupełnie inaczej.
- Patrząc na pani występy w Busto Arsizo miałem wrażenie, że dużą rolę odegrało przygotowanie fizyczne. W dwóch ostatnich walkach przecież przegrywała pani pierwsze rundy, ale w dwóch kolejnych narzucała pani rywalkom zabójcze tempo.
– Wiedziałam, że jestem mocna i dobrze przygotowana fizycznie do tej imprezy. Podkręcałam więc tempo. Pierwsze rundy były na wyczucie.
- Czy wiedziała pani w trakcie walki, że je przegrała?
– Zawsze moje pierwsze pytanie do trenerów w momencie zejścia do narożnika dotyczy punktacji. Szkoleniowcy muszą mnie informować o wyniku, a także o czasie, abym wiedziała, kiedy muszę podkręcić tempo.
- Czy w kontekście igrzysk olimpijskich w Paryżu te pierwsze rundy są dla pani pewnym problemem?
– Nie. Po prostu w dwóch ostatnich walkach coś w nich nie wyszło. W pojedynku z Alyssą Mendozą powinnam wygrać inauguracyjną rundę, ale sędziowie widzieli to inaczej. Poza tym, we dwóch wcześniejszych walkach to ja byłam lepsza we wszystkich rundach.
- Jest pani drugą zawodniczką Paco Lublin, która wystąpi w igrzyskach olimpijskich. Zamierza się pani spotkać ze swoją poprzedniczką, Karoliną Michalczuk?
– Pewnie niedługo zobaczymy się na turnieju okręgowym w Lublinie i wówczas będzie okazja do rozmowy.
- Jak będą wyglądały pani przygotowania do zawodów w Paryżu?
– Teraz mam czas na roztrenowanie, a później zaczynam okres ciężkich treningów. Przypuszczam, że treningi nie będą znacząco różniły się od tych przed kwalifikacjami olimpijskimi czy mistrzostwami Europy. Skoro coś przynosi efekt, to nie ma sensu tego zmieniać.
- Myślałem, że teraz skupi się pani na kampanii wyborczej. Ubiega się pani o mandat do sejmiku województwa...
– Całkiem możliwe, że znajdę na to trochę czasu. Na pewno chciałabym się tam dostać i spróbować nowego doświadczenia.
Rozmawiał Kamil Kozioł
MICHALCZUK BYŁA PIERWSZA
Przy okazji sukcesu Julii Szeremety warto wspomnieć o Karolinie Michalczuk, która jako pierwsza i dotąd jedyna bokserka z województwa lubelskiego wystąpiła w Igrzyska Olimpijskich. Miało to miejsce w 2012 r., a zawodniczka Paco jechała do Londynu jako jedna z faworytek do medalu. Wszak kilka miesięcy wcześniej w mistrzostwach świata w kategorii 51 kg wywalczyła brązowy medal. Niestety, w stolicy Wielkiej Brytanii wszystko poszło nie po myśli Michalczuk i swoją przygodę z najważniejszą imprezą w karierze zakończyła już na pierwszej walce. Uległa w niej Chungneijang Mery Kom Hmangte w Indii.
– Największą zadrą w sercu są jednak Igrzyska Olimpijskie w Londynie w 2012 roku. To było dla mnie olbrzymie rozczarowanie i przez to czuję spory niedosyt. Zapisałam się w historii jako pierwsza Polka w turnieju olimpijskim, ale nie pojechałam tam, żeby wziąć udział w Igrzyskach. Chciałam zdobyć medal, ale turniej olimpijski zmienił się dla mnie w koszmar. Zawiodłam się na trenerach kadry. Sama walka również mi nie wyszła, chociaż nie uważam, że byłam słabsza od Chungneijang Mery Kom Hmangte. Swoje trzy grosze dołożył również sędzia, który nie wyliczył jej po moim celnym ciosie. W ostatniej rundzie poszłam na całość i chciałam ją rozszarpać w ringu. Nie udało się i przegrałam. Pewnie brak medalu olimpijskiego był mi zapisany przez Boga. Dałam z siebie wszystko i przez wiele lat poświęcałam boksowi każdą wolną chwilę. Wszystko to robiłam z miłości do tej dyscypliny –wspominała Karolina Michalczuk kilka lat temu swój nieudany start w Londynie. Teraz Szeremeta stanie przed szansą, żeby przedstawicielka województwa lubelskiego w końcu wygrała chociaż jeden pojedynek w olimpijskim ringu.