(fot. Maciej Kaczanowski)
Pszczółka Start Lublin nie ma już szans na awans do kolejnej rundy koszykarskiej Ligi Mistrzów. Oznacza to, że dwa pozostałe do końca fazy grupowej spotkania będą miały już tylko charakter towarzyski
W Koszykarskiej Lidze Mistrzów są jeszcze tylko trzy zespoły, które w tym sezonie nie były jeszcze w stanie odnieść chociaż jednego zwycięstwa. Są to Pszczółka Start Lublin, cypryjski Kervanos oraz włoskie Fortitudo Bologna. Z tej trójki już nawet teoretycznych szans na uzyskanie promocji nie mają tylko lublinianie. Czy jednak występ „czerwono-czarnych” w BCL należy ocenić negatywnie?
Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna. Po pierwsze trzeba wziąć pod uwagę okoliczności, w jakich lublinianie trafili do koszykarskiej elity. Poprzedni sezon został brutalnie przerwany przez pandemię koronawirusa, która wywróciła sportowy świat do góry nogami. Start w momencie zakończenia rozgrywek był na drugim miejscu, ale trzeba pamiętać, ze najważniejsi rywale, w tym Anwil Włocławek i Polski Cukier Toruń, w pierwszej części sezonu byli zaangażowani w walkę w Koszykarskiej Lidze Mistrzów. Często działo się to kosztem rywalizacji na krajowym podwórku. Trzeba lublinianom oddać, że potrafili wykorzystać problemy swoich przeciwników i wywalczyli pierwszy w historii srebrny medal mistrzostw Polski.
Blisko półroczna przerwa dzieląca oba sezony była okresem zbierania funduszy i budowania składu na sezon 2020/2021. Działaczy trzeba pochwalić za to, że w trudnych koronawirusowych czasach udało im się znaleźć potężnego sponsora, a także za to, że zdecydowali się na odważny krok i występy w Koszykarskiej Lidze Mistrzów. Był to skok na głęboką wodę, ponieważ nigdy wcześniej Start nie występował w europejskich pucharach.
Start w tym oceanie nie utonął, chociaż jego głowa momentami wystawała tylko lekko ponad taflę wody. Czasem jednak nauka pływania musi być bolesna, aby w przyszłości zbierać jej efekty. Na pewno utrudnili ją ci, którzy w przedsezonowych założeniach mieli być sternikami „czerwono-czarnego” okrętu. Sprowadzeni w lecie do Lublina Lester Medford oraz Armani Moore rozczarowali na całej linii i poprzez słabą grę okazali się hamulcowymi lubelskiej maszyny. Dlatego działacze byli zmuszeni w trakcie sezonu przebudować zespół. To z kolei kosztowało ich wysoką porażkę w domowym meczu z Niżnym Nowogrodem.
Z drugiej strony jednak BCL okazała się magnesem dla innych ciekawych graczy. Można przypuszczać, że możliwość pokazania się w Europie i wykręcenia sobie niezłych statystyk była jedną z przyczyn, dla których do Lublina trafili Joshua Sharma czy Yannick Franke. Dla polskich zawodników możliwość gry w europejskich pucharach była natomiast okazją do zdobycia niezbędnego doświadczenia. Nagle okazało się, że Damian Jeszke, Roman Szymański czy Mateusz Dziemba są w stanie rywalizować z argentyńskim wicemistrzem świata Nicolasem Brussino czy mającym ponad 600 gier w NBA Jasonem Thompson. Co więcej, ich Casademont Saragossa mógł w Lublinie nawet przegrać, ale ekipę z Hiszpanii uratował D.J. Seeley, który trafił na zwycięstwo równo z syreną. Dzisiaj Seeley jest już zawodnikiem Bayernu Monachium, z którym rywalizuje w Eurolidze. Takie doświadczenia są więcej warte niż kolejne spotkania rozgrywane w Starogardzie Gdańskim czy Dąbrowie Górniczej.
Szkoda tylko, że mecze Koszykarskiej Ligi Mistrzów toczyły się bez udziału publiczności. To sprawiło, że występ w BCL przeszedł w Lublinie bez większego echa. Tymczasem te rozgrywki to naprawdę prestiżowa rywalizacja, w którą FIBA pompuje spore pieniądze. W hali Globus pojawiły się wielkie drużyny. Casademont i Niżny Nowogród to przedstawiciele najsilniejszych w Europie lig i możliwość goszczenia w Lublinie takich firm była dla naszego regionu olbrzymim zaszczytem. Oznacza to również, że klub wszedł na wyższy poziom zarówno sportowy, jak i organizacyjny. Działacze Pszczółki nawiązali kontakty z „wielkimi tego sportu”, a zawodnicy ograli się na najwyższym poziomie. Można być pewnym, że przyniesie to pozytywny skutek w tegorocznych rozgrywkach Energa Basket Ligi. Warto również kontynuować ten europejski kierunek w kolejnych latach. Nawet, jeżeli nie uda się Pszczółce dostać ponownie do BCL, to przecież zawsze zostaje możliwość rywalizacji w FIBA Europe Cup. To też ciekawe rozgrywki, o czym już niedługo będą mogły się przekonać Anwil Włocławek i Arged BMSlam Stal Ostrów Wielkopolski.