(fot. ZENON MATEJEK)
Złożyły się na nie porażki czołowych drużyn, uważanych przez wielu, za faworytów rozgrywek. Przed tygodniem komplet punktów stracił lider Grom Kąkolewnica przegrywając z Niwą Łomazy.
Identyczny scenariusz drużyna trenera Edmunda Koperwasa przeżywała w weekendowej kolejce. Tym razem uległa 2:3 LZS Dobryń. – Po 20 minutach prowadziliśmy 2:0 po trafieniach Pawła Muszyńskiego i Emila Chromika i wszystko układało się po naszej myśli. Kłopoty zaczęły się w drugiej części pierwszej odsłony. W 30 min straciliśmy pierwszego gola, w 42 min drugiego – tłumaczy prezes Gromu Andrzej Cap.
I pewnie wszystko skończyłoby się podziałem punktów, gdyby nie wyczyn Marcina Korneluka z LZS. Pomocnikowi gości wyszedł strzał życia. – Zawodnik z Dobrynia przymierzył idealnie po długim rogu w okienko naszej bramki i nic nie mogliśmy na to poradzić – relacjonuje prezes Gromu. – Przegraliśmy drugi mecz z rzędu. Na razie nie robimy z tego tragedii, choć jak się traci punkty, to nie można mówić, że jest dobrze. W dalszym ciągu nasz cel na ten sezon nie zmienia się – interesuje nas wygranie ligi. I choć niedzielna kolejka znowu może być nazwana kolejką cudów, to jesteśmy dobrej myśli. Do końca rozgrywek pozostało pięć serii spotkań. Do zdobycia jest 15 punktów. Obecnie mamy ich 41. 55 „oczek” powinno dać awans do IV ligi.
Ostatnie wyczyny lidera z Kąkolewnicy kopiują w rundzie wiosennej piłkarze ŁKS Łazy. Drużyna gra w kratkę, zwycięstwa przeplata porażkami. W niedzielę dopisała kolejną, już piątą. Tym razem ekipa grającego trenera Pawła Sycha uległa na wyjeździe Niwie Łomazy aż 1:5. Taki wynik potwierdza tezę o kolejce cudów. Tym bardziej, że do starcia z ŁKS gospodarze mieli na koncie zaledwie dwie wygrane i aż pięć porażek. – Cóż… Zagraliśmy bez dwóch nominalnych bramkarzy. Mariusz Krasuski był kontuzjowany. Z kolei grający trener Paweł Sych, który bronił w dwóch poprzednich spotkaniach, musiał być w pracy. Z konieczności między słupkami stanął junior – tłumaczy Jan Baniak, prezes ŁKS. – Nie możemy też zrzucać winy za porażkę na młodego golkipera. Po prostu zagraliśmy źle.
Kibiców zaskoczyła również Unia Żabików, która na swoim boisku przegrała drugi mecz w sezonie. Na inaugurację rozgrywek podopiecznych trenera Artura Dadasiewicza ograł Grom Kąkolewnica, w weekend Orzeł Czemierniki (1:0). – Jestem zły na siebie, bo straciliśmy gola w 90 minucie – tłumaczy szkoleniowiec Unii. – Do tego czasu spokojnie powinniśmy prowadzić co najmniej 6:0. Jakby tego było mało, w meczu goście oddali dwa strzały w światło bramki. Pierwszy Marka Piotrowicza z rzutu wolnego w pierwszej części, drugi – zakończony zdobytą bramką po rzucie rożnym. Gdybyśmy byli skuteczni, nie byłoby takich problemów. Liczyliśmy, że uda nam się wskoczyć na podium. Tymczasem po drodze rozdajemy punkty na prawo i lewo. Trudno stwierdzić, czy za nami kolejna kolejka cudów, jedno jest jednak pewne: nie takiego wyniku oczekiwaliśmy po starciu z Orłem. Mamy nadzieję, że w kolejnych spotkaniach wrócimy do punktowania.