Piłkarze Motoru po 32 latach znowu wywalczyli awans do krajowej elity. Zrobili to oczywiście w niecodziennych okolicznościach po tym, jak pokonali Arkę Gdynia w samej końcówce meczu. Jakby tego było mało, kapitalnie radzą sobie na boiskach PKO BP Ekstraklasy, bo przerwę w rozgrywkach przezimują na siódmym miejscu w tabeli. To mocne argumenty na poparcie tezy, że 2024 rok był najlepszym w historii ekipy z Lublina.
Przed startem rozgrywek i w trakcie sezonu 24/25 trener Mateusz Stolarski nie raz i nie dwa powtarzał, że celem jego drużyny jesienią jest zdobycie 20 punktów.
Dorobek 40 „oczek” na koniec rywalizacji powinien bowiem wystarczyć, żeby utrzymać się na najwyższym poziomie. Jego podopieczni poszli krok dalej, a może nawet dwa, bo uzbierali 28 „oczek”.
Pierwszą część sezonu zakończyli serią pięciu meczów bez porażki (cztery zwycięstwa i remis w Częstochowie z Rakowem). Dzięki temu w nowy rok wejdą jako siódmy zespół PKO BP Ekstraklasy. Przewaga nad strefą spadkową wynosi obecnie 10 punktów. A to oznacza, że w Lublinie trudno chyba znaleźć kibica, który narzekałby na ekipę beniaminka.
Wątpliwości, że żółto-biało-niebiescy mają za sobą kapitalny rok nie ma Piotr Ceglarz, który pod nieobecność na boisku Rafała Króla pełni rolę kapitana drużyny.
– Zdecydowanie mamy za sobą super rok i to cały. Wywalczyliśmy awans do ekstraklasy, a jako beniaminek radzimy sobie na tym poziomie przynajmniej nieźle. Wiele osób, które siedzą w piłce od dłuższego czasu się tego nie spodziewało. Tym bardziej, że awans wywalczyliśmy dopiero po barażach. Wszyscy myśleli, że będziemy się kręcić w dolnych rejonach tabeli. A tymczasem sprawiliśmy dużą niespodziankę. Idziemy w dobrym kierunku, ale ja będę studził emocje i powtarzał, że nadal musimy podchodzić do meczów w ten sam sposób – każdy najbliższy jest najważniejszy i nie ma sensu wybiegać za daleko w przyszłość. Nie można się zachłysnąć tym, że mamy dobrą passę i że zajmujemy siódme miejsce. Nadal trzeba wygrywać, żeby to utrzymać – zapowiada Piotr Ceglarz.
A jaki mecz z 2024 roku najbardziej utkwił w pamięci popularnemu „Cegiemu”? – Mi ten pierwszy z Rakowem Częstochowa. Dla mnie i dla drużyny to był debiut w PKO BP Ekstraklasie, a wiadomo, ile Motor czekał, żeby ponownie wystąpić na tym najwyższym poziomie. Oczywiście, nie można też zapominać o tym, w jakich okolicznościach wywalczyliśmy promocję, przy okazji spotkania z Arką (gospodarze długo prowadzili, a w samej końcówce po pięknym strzale z rzutu wolnego wyrównał Bartosz Wolski. Na 2:1 dla Motoru niedługo później trafił Jacques Ndiaye – red). Jak to my, znowu graliśmy do końca i dostaliśmy za to nagrodę – dodaje kapitan ekipy z Lublina.
Jednym z debiutantów w krajowej elicie był także Kacper Rosa. Bramkarz Motoru zaczynał rozgrywki jako rezerwowy, ale po poważnej kontuzji Ivana Brkicia musiał nagle wskoczyć do bramki. Początek był kapitalny, bo „Rosi” mocno przyczynił się do wygranej w Poznaniu 2:1. Później bywały gorsze chwile, ale 30-latek zakończył rok w bardzo dobrej formie i na pewno dał sporo do myślenia działaczom, którzy zapowiadają, że w zimowym okienku transferowym do klubu dołączy nowy golkiper.
– Dla mnie 2024 rok był wspaniały, nie tylko sportowo, ale i prywatnie. Jestem bardzo szczęśliwy, że tak potoczyła się ta historia. W końcu gram w ekstraklasie. Wiadomo, że stało się to kosztem Ivana, ale cały czas mocno go wspieram i trzymam kciuki za jego powrót do zdrowia. Tak to niestety w piłce bywa. Myślę, że rok był wspaniały także dla całego klubu i społeczności Motoru. Baraże o awans chyba każdy kibic zapamięta do końca życia, to były niesamowite chwile. Jaki mecz wspominam najmilej? Tak naprawdę każdy pozostanie mi na dłużej w pamięci, bo bardzo długo czekałem na ten moment i z każdego występu czerpałem niesamowitą radość. Oczywiście, zdarzały się błędy, ale po to się je popełnia, żeby można było wyciągnąć wnioski. Dlatego ja osobiście mogę wyróżnić każde spotkanie z tego sezonu – wyjaśnia z kolei Kacper Rosa.
Który mecz z 2024 roku szczególnie zapadł w pamięć Przemysławowi Jasińskiemu?
– Wskażę taki nieoczywisty, czyli ten z Resovią w Rzeszowie. Byliśmy wtedy po dwóch spotkaniach, których nie wygraliśmy. W Płocku była porażka, a u siebie ze Zniczem remis, chociaż po 25 minutach przegrywaliśmy już 0:2. Wiedzieliśmy, że jak nie wygramy z Resovią, to możemy mieć po barażach. Rozmawialiśmy w sztabie, że na jesień od meczu z Resovią mieliśmy serię czterech zwycięstw. To było coś, czego bardzo potrzebowaliśmy, żeby awansować do ekstraklasy. Pojedynek z Resovią był bardzo istotny, szybko było 2:0, mieliśmy wszystko pod kontrolą i praktycznie dzięki tej wygranej zapewniliśmy sobie baraże, bo inne wyniki też ułożyły się po naszej myśli. Pewnie gdybyśmy zremisowali lub przegrali, to byłoby znacznie ciężej – wyjaśnia trener Jasiński.
A jeżeli chodzi o spotkanie z obecnego sezonu 24/25? – Wyjątkowe było na pewno zwycięstwo w Poznaniu. Tym bardziej, że trzy dni wcześniej przegraliśmy w Skierniewicach w Pucharze Polski. Pojechaliśmy przecież do zespołu, który wcześniej u siebie stracił zaledwie jedną bramkę. Lech wygrywał wszystko, a my mimo trudnego początku potrafiliśmy się przeciwstawić. Nie ukrywam też, że mecz z Cracovią był taki szczególny. Wysoka porażka spowodowała, że pewne rzeczy zmieniliśmy. Efektem było 13 punktów w 5 meczach. Wiadomo, że zaczęło się od spotkania z Pogonią Szczecin, to był początek serii zwycięstw, która była w pełni zasłużona. Było to widać w liczbach. Nie powiem, że zespół przeszedł przemianę, bo to za duże słowo, ale od tego meczu trend był rosnący – dodaje Przemysław Jasiński.