Po raz pierwszy w tym sezonie GKS wygrał większą różnicą, niż jednego gola. Odra została pokonana przez podopiecznych Mirosława Jabłońskiego 2:0, jednak rozmiary zwycięstwa okazały zdecydowanie za niskie.
Mimo to w Łęcznej przyjezdni jako pierwsi stworzyli zagrożenie pod bramką, kiedy na strzał zdecydował się Michał Brzozowski, testowany niedawno przez Mirosława Jabłońskiego. Ale na tym przed przerwą zakończyły się "podrygi” rywali. "Zielono-czarni” przejęli inicjatywę, utrzymywali się przy piłce, lecz nie potrafili zepchnąć gości do głębszej defensywy i przełożyć tego na dogodne okazje.
Dwa razy tylko wodzisławian próbował postraszyć Tomas Pesir. Sklecona za pięć dwunasta Odra zaczęła w końcu się gubić. Tak było w 33 min, gdy w zamieszaniu pod bramką Tomasz Nowak wpakował z bliska piłkę do siatki.
GKS poszedł za ciosem i trzy minuty później prowadzenie zostało podwyższone. Na przebój w polu karnym zdecydował się Nildo i choć było w tej akcji sporo przypadku, to Brazylijczyk zdołał pokonać Michał Buchalika.
Dwa gole zapasu chyba za bardzo rozkojarzyły gospodarzy. Bo w ich poczynaniach po przerwie wkradło się za dużo luzu, często przechodzącego w nonszalancję. Głupie straty piłki, między innymi w środku pola, mogły zakończyć się źle.
Dwa razy niebezpiecznie zza pola karnego uderzyli Marek Sobik i Szymon Jary. A w samej końcówce zespół musiał ratować Sergiusz Prusak, broniąc "główkę” Tomasz Stolpy.
Łęcznianie natomiast próbowali grać kombinacyjnie. Wrażenie robiły pojedynki Ricardinho, który chwilami ośmieszał defensorów Odry. Niestety trzeciego gola nie udało się wbić. A szkoda, bo wysoki wynik "poszedłby w Polskę” i zrobił wrażenie na innych zespołach. Tak się jednak nie stało.
Na wyciąganie optymistycznych wniosków też na razie za wcześnie. Zespół Mirosława Jabłońskiego w trzech meczach sięgnął po siedem punktów. To pokaźny dorobek, ale wywalczony kosztem słabych przeciwników. W dodatku wodzisławianie byli tym zdecydowanie najsłabszym.
Nikitović: Graliśmy jak przed blokiem
– Krzyknęli do mnie: skacz na piętach, skacz na piętach!
• Sergiusz Prusak też skomentował to bolesne zdarzenie.
–Moja żona jest w ciąży, więc powiedział tylko, że to dobrze, iż się nie ociągałem. Bo teraz to już nie wiadomo czy będę mógł jeszcze mieć dzieci. (śmiech)
• W meczu z Odrą nie poszanowaliście swojej publiczności.
– Tak to może wyglądać, bo gdybyśmy byli klasową drużyną, to wygralibyśmy pięć albo sześć do zera. To była trochę gra jak przed blokiem, każdy brał piłkę i chciał z nią sam wejść do bramki.
• Tym bardziej, że Odra to słaby zespół.
– Z całym szacunki, to najsłabszy zespół, z jakim graliśmy w tym sezonie. Rozmawiałem z chłopakami z Odry i nie ukrywają, że mają olbrzymie problemy. Nie przygotowywali się do wiosny, bo niewiadomo było czy w ogóle przystąpią do ligi. Trenowali na luzie i to było widać w ich poczynaniach. Nie życzę im tego, ale to może być drużyna do spadku. Z taką grą co prezentują, mogą mieć bardzo małe szanse na utrzymanie.
• Wygraliście najwyżej w tym sezonie, ale mając takiego rywal, mecz powinno kończyć się z przytupem.
– Też tak uważam. Trzeba było poszanować piłkę, a nie grać pod publiczkę. Ja rozumiem, że Ricardinho jest bardzo dobrze wyszkolonym zawodnikiem i groźnym, ale jak ma dziesięć piłek, to dziewięć razy nie może wchodzić w drybling. Do 70 metra trzeba szanować piłek, a dopiero potem można się pobawić. Nie jesteśmy aż tak pewni i spokojni, aby pozwalac sobie na taką grę. Wystarczy przypomnieć sobie poprzedni sezon, czy nawet jesień, kiedy mieliśmy spore problemy. Musimy usiąść i o tym pogadać. Pod publikę można grać, gdy jest 4:0 czy 5:0. A przy 2:0 wystarczy stracić gola i zaczyna robić się nerwowo. Zresztą, przy bezbramkowym rezultacie Odra mogła nas już skarcić. To było nieodpowiedzialne. Nie jesteśmy drużyną, aby grać zbyt efektownie.
• W końcówce musiał was Serek ratować, co kosztowało go to sporo wysiłku.
– Nie chcę zrzucać na nowe piłki, bo na poprzednie skarżyliśmy się jeszcze bardziej, ale one dziwnie latają. Już teraz wiem, czemu bramkarze na mistrzostwach świata tak na nie narzekali.
• Nieoczekiwanie to pan podchodził do wykonywania rzutów rożnych.
– Nie chcę chwalić samego siebie, ale myślę, że nieźle to wyglądało. Teraz pozostaje kwestia nabiegania i robienia bloku. Trzeba to przećwiczyć, bo szkoda nie korzystać z takiego wysokiego chłopa, jak Paweł Magdoń.
• Takiego startu już dawno nie mieliście.
– Jednak graliśmy z zespołami, które nie zawiesiły nam wysoko poprzeczki. Teraz też jest inna atmosfera w klubie. W poprzedniej rundzie tak nie było. Mamy prezesa, z którym można pogadać, wspiera nas. A jeszcze pół roku temu po każdym słabszym meczu baliśmy się konsekwencji i kar. Chcemy wygrywać, bo tylko dobre wyniki dadzą nam spokój. A w przyszłym sezonie może uda się powalczyć o coś więcej, bo trudno zapomnieć o ekstraklasie. Wiemy jaka sytuacja i tylko odpowiednie rezultaty mogą nas uratować. Na określenia z rycerzami wiosny musimy jeszcze poczekać. Ale zrobiliśmy siedem punktów i chwała nam za to. Choć mogło być nawet dziewięć.
• W meczu z Odrą poradziliście sobie bez dopingu. Ale za dwa tygodnie przyjedzie ŁKS Łódź i poczujecie się jak na wyjeździe.
– Kibice ŁKS pokazali w Gliwicach, że zawsze są ze swoim zespołem. Przejechali prze pół Polski, bez względu na śnieg. W Łęcznej też zajmą cały sektor. Ja szanuję decyzję naszych fanów, którzy chcą kibicować Górnikowi, a nie GKS Bogdanka, ale prawda jest taka, że najbardziej cierpimy na tym my – piłkarze.