Wszyscy zastanawiają się jak będzie wyglądać świat sportu po epidemii koronawirusa. Kiedy piłkarze wrócą do gry? Jak szybko na trybunach pojawią się kibice? My zebraliśmy kilka opinii z naszych trzecio i czwartoligowców, jak obecna sytuacja wpłynie na piłkę nożną w niższych klasach rozgrywkowych i jak bardzo ucierpią na tym kluby.
Jak zwykle zdania w tym temacie są podzielone. Niezbyt optymistycznie w przyszłość patrzy opiekun Lublinianki Dariusz Bodak.
– Od jakiegoś czasu dochodzą do nas informacje o problemach różnych klubów, chociażby na Słowacji. Szczerze mówiąc ja obawiam się tąpnięcia w naszej lidze. Większość drużyn jest tak naprawdę na garnuszku gminy, czy miasta, a często także drobnych sponsorów. Pytanie, czy nadal będą chcieli dawać pieniądze na piłkę nożną, kiedy będą znacznie ważniejsze potrzeby? Zdarzało się, że gminy już teraz ucinały dotacje na sport, a pewnie w najbliższym czasie może być tylko gorzej. Wiadomo, że jesteśmy zapatrzeni w piłkę i chcielibyśmy wrócić do gry, ale będzie o to bardzo trudno. Wiadomo, że jedni ucierpią bardziej. Są kluby w naszej lidze, które zainwestowały spore pieniądze i pytanie, czy poradzą sobie w przypadku tak długiej przerwy w rozgrywkach? I czy w ogóle sponsorzy z nimi zostaną? Moim zdaniem nasza czwarta liga na pewno będzie funkcjonowała inaczej bez wsparcia sponsorów – wyjaśnia Dariusz Bodak.
Najpierw przetrwać pół roku, potem kolejne pół roku
Podobnego zdania jest Łukasz Giza, opiekun Powiślaka Końskowola. – Konsekwencje obecnej sytuacji dla piłki nożnej będą duże, nie ma się co oszukiwać – przyznaje popularny „Gizmen”. – Nie chodzi tylko nasze drużyny, tylko o większość klubów. Stracą nie tylko one, ale przecież ucierpi cała gospodarka. Ludzie tracą pracę, a my mówimy przecież tylko o sporcie. Prędzej, czy później piłka i sport na pewno się odrodzą. Pytanie tylko, jak długo to potrwa. Na naszym poziomie, nie oszukujmy się, jednak amatorskim każdy gdzieś pracował. Myślę, że przez ten cały kryzys piłka wróci do normalności, chociażby w trzeciej lidze. Nie będzie tak, że zawodnicy będą się utrzymywali tylko z grania. Kiedyś było inaczej i teraz nasza dyscyplina, zwłaszcza w niższych ligach może się wywrócić do góry nogami. Wiemy, jakie pieniądze płaciło się ostatnio za transfery, ale i samym zawodnikom. To były sumy zawrotne, czasami nawet absurdalne, ale to raczej zbyt szybko nie wróci – przekonuje trener Powiślaka.
A jak obecna sytuacja wpłynie na drużynę z Końskowoli? – Nie ma co ukrywać, że wszyscy to odczujemy. Będziemy robili wszystko, żeby przetrwać. Najpierw skoncentrujemy się na przetrwaniu pół roku, później kolejnych sześciu miesięcy i miejmy nadzieję, że powoli wszystko będzie wracało do normy. Mamy jednak jeden, najważniejszy plus – w klubie mamy aż 14 chłopaków z Puław. Wszyscy się miejscowi i raczej nie musimy się obawiać, że pójdą grać, gdzie indziej. Wszędzie będzie tak samo, jak u nas – wyjaśnia Łukasz Giza.
Większy optymizm na trzecioligowych boiskach
Jak sytuację widzą przedstawiciele naszej III ligi? O zdanie zapytaliśmy trenerów: Motoru Lublin i Wisły Puławy. – Jakieś konsekwencje obecnej sytuacji muszą być. Sporo zależy też od konkretnych sponsorów. Jeżeli firmy wspierające kluby zostały dotknięte kryzysem, to na pewno wszyscy na tym ucierpią, kluby także. Nie można jednak powiedzieć, że sport nie przetrwa. Musi przetrwać. Po to jest, żeby człowiek mógł się zresetować, w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Rywalizacja sportowa pozwala zapomnieć o wielu rzeczach. Najbardziej byłoby szkoda klubów, które z powodu tego co się dzieje musiałyby upaść. Nie można też myśleć, że jeżeli zabierze się pieniądze ze sportu i przeznaczy je na inne cele, to, że to będzie oszczędność. Nie uważam, żeby to było dobre myślenie. Jest wiele gałęzi, z których można skorzystać, żeby nie było większych strat. Pamiętajmy też, że sport to piłka młodzieżowa, a także dziecięca. Sport przyciąga ludzi, pozwala realizować marzenia i dla mnie zmniejszanie dotacji na sport na pewno nie jest dobrym kierunkiem działania – wyjaśnia szkoleniowiec Motoru, Mirosław Hajdo.
Optymistą jest za to Mariusz Pawlak, opiekun Dumy Powiśla. – Ciężko mi powiedzieć, jak bardzo ucierpią kluby sportowe, nie zajmowałem się do tej pory budżetami. Oczywiście, mogą się pojawić różne sytuacje. Ja nie wchodziłbym jednak w te najczarniejsze scenariusze i upadki klubów, czy ich wycofywanie się z rozgrywek. Ludzie kochają piłkę nożną i nagle nikt się nie odwróci od piłki. Każdy tęskni za tymi emocjami. Pierwszy okres po epidemii to na pewno będzie duża niewiadoma. Myślę, że wielkich konsekwencji nie odczują te czołowe drużyny na świecie i piłka szybko wróci na swój poziom. Polska piłka? To już jednak inna rozmowa. Uważam, że od pierwszej ligi w dół znaków zapytania będzie trochę więcej. Wszyscy przeżywamy teraz trudne chwile i to dla nas zupełnie nowa sytuacja. Trzeba jednak wyciągnąć wnioski i próbować wracać do normalności. Ja cały czas wierzę, że wszystko dobrze się skończy. Najpierw, że wrócimy w przeciągu najbliższych tygodni do w miarę normalnych treningów, a potem do walki o punkty. A także, że pojawi się mądry pomysł na to, jak dokończyć rozgrywki – wyjaśnia trener Pawlak.
Szkolenie będzie ważniejsze
O opinię poprosiliśmy także Zbigniewa Bartnika, prezesa Lubelskiego Związku Piłki Nożnej. Czy już teraz słychać głosy, że nasze drużyny będą miały problemy finansowe?
– Wszystko zależy od tego, skąd kluby miały źródła finansowania. Jeżeli z samorządu i były to mniejsze środki, to ważna będzie także strategia budowy drużyny. Są jednak kluby, które już teraz straciły sponsorów i nie wiedzą co będzie dalej. W takiej sytuacji widać, że lepiej poradzą sobie zespoły, które jednak starają się szkolić i liczą przede wszystkim na swoich wychowanków, a nie na amie zaciężne. Na pewno dużo pracy przed nami, bo musimy się przygotować na wiele różnych scenariuszy, a po drodze pojawi się także kilka nowych niewiadomych. Jest jednak optymizm, że uda się wrócić do gry. Mamy tylko nadzieję, że w pełnym składzie i że żaden klub nie będzie miał aż tak wielkich kłopotów – mówi prezes LZPN.