Po trzech latach współpracy działacze Świdniczanki zdecydowali się na zmianę trenera. Paweł Pranagal we wtorek miał pożegnać się z zespołem, a działacze rozpoczęli poszukiwania jego następcy. Jeden z głównych faworytów do awansu na razie zdecydowanie zawodzi. Po dziesięciu kolejkach ma na koncie zaledwie trzy zwycięstwa i zajmuje miejsce poza czołową szóstką grupy drugiej
W całym poprzednim sezonie, w którym do rozegrania były 34 mecze drużyna ze Świdnika poniosła w sumie osiem porażek. W obecnych rozgrywkach po zaledwie dziesięciu występach podopieczni trenera Pranagala przegrali już cztery razy. W starciu z rywalami z czołówki dostali lanie w Kraśniku od Stali aż 1:6. Niewiele lepiej było w Werbkowicach (1:4) i ostatnio w Krasnymstawie. Tamtejszy Start szybko zdobył dwa gole, a ostatecznie pokonał faworyta do wygrania grupy drugiej aż 3:0.
Działacze długo czekali na przebudzenie drużyny, ale po ostatniej wpadce postanowili coś zmienić w zespole. Stąd decyzja o pożegnaniu z dotychczasowym szkoleniowcem.
– Oczekiwania na pewno były inne. Cały czas szukamy przyczyny tego stanu rzeczy. Niestety, po trzech latach wspólnej pracy postanowiliśmy dokonać zmiany na ławce. Trudno powiedzieć, dlaczego zespołowi nie idzie. Przecież zawodnicy nagle nie zapomnieli, jak się gra w piłkę? Rozmawialiśmy z trenerem, ale naprawdę nie wiemy, o co chodzi. Chcemy jednak bardzo podziękować Pawłowi za te trzy lata. Zrobił bardzo dużo dla tego klubu. Wprowadził Świdniczankę do czwartej ligi. To nie była łatwa decyzja, ale musieliśmy dać jakiś impuls drużynie, bo za nami 1/3 sezonu, a na razie jesteśmy nawet poza czołową szóstką – wyjaśnia Paweł Walczak, prezes klubu ze Świdnika.
Już w poprzednim sezonie ówczesny beniaminek na czwartoligowych boiskach pokazał się z bardzo dobrej strony. Zakończył zmagania na drugiej pozycji jedynie za Tomasovią. W lecie w drużynie pojawili się kolejni piłkarze z przeszłością w wyższych ligach. Do: Michała Zubera, Jarosława Milcza, Radosława Kursy, czy Przemysława Żmudy dołączyli w końcu: Hubert Kotowicz, Włodzimierz Puton, Artur Sułek, czy Piotr Pacek. Na papierze Świdniczanka wydawała się murowanym kandydatem do awansu. Niestety, już pierwszy mecz pokazał, że trudno jest zbudować drużynę w krótkim czasie. Na inaugurację było tylko 1:1 z Kłosem Gmina Chełm.
A później piłkarze trenera Pranagala grali w kratkę. Do tej pory udało im się wygrać tylko dwa mecze z rzędu. Kiedy wydawało się, że wychodzą na prostą w kolejnym spotkaniu znowu gubili punkty. Swoje na pewno zrobiły kontuzje, bo ciągle kogoś brakowało w składzie i nadal brakuje. Wygląda na to, że do gry wkrótce wróci Sułek. Nadal nieobecnych będzie jednak kilku innych graczy z Kotowiczem na czele.
– Nie chcieliśmy podejmować żadnych pochopnych decyzji i naprawdę ciągle wierzyliśmy w ten zespół. Świdniczanka dba o swoich ludzi, dlatego czekaliśmy aż wszystko odpali. Niestety, nic z tego nie wyszło. Może pewna formuła się wyczerpała? Liczymy, że ta zmiana obudzi zawodników – dodaje prezes Walczak.
A czy w klubie nadal celem numer jeden pozostaje awans do III ligi? – W tym momencie można powiedzieć, że skupiamy się na tym, żeby załapać się do szóstki. W naszej sytuacji naprawdę ciężko teraz mówić o awansie. Najpierw trzeba się pozbierać, poukładać wszystko w zespole od nowa, a później zobaczymy. Na razie liczy się przede wszystkim najbliższy mecz z Hetmanem Zamość – zapewnia szef klubu ze Świdnika.
Michał Zuber i jego koledzy mają przed sobą dwa domowe spotkania. Najpierw z Hetmanem (sobota, godz. 14), a później z Kłosem. Strata do szóstej Huczwy Tyszowce to zaledwie punkt, więc z miejscem w grupie mistrzowskiej nie powinno być wielkich problemów. Gorzej, że inni kandydaci do awansu porządnie odskoczyli już Świdniczance. Liderzy w obu grupach, czyli Stal Kraśnik i Lublinianka mają odpowiednio: 12 i 13 punktów więcej.