Ta kolejka to pogrom faworytów. Remis Widzewa w Świnoujściu, remis Stali w Lubinie, remis Korony z Podbeskidziem. Żyć nie umierać, wszyscy zagrali dla goniącego czołówkę Górnika.
Mecz w Ząbkach pokazał jak ważnymi postaciami dla "zielono-czarnych” są Veljko Nikitović i Radosław Bartoszewicz, pod względem sportowym oraz mentalnym. Obaj w sobotę zamiast na boisku siedzieli na trybunach i przecierali oczy ze zdumienia. Nie mogli uwierzyć w to, co grają ich koledzy. Bo bez nich Górnik był drużyną "grzecznych chłopców”, jakby przestraszonych silnych oraz zdecydowanych gospodarzy.
Dodajmy, w zdecydowanej większości anonimowych. Mimo to zespół bez nazwisk nie miał żadnych kompleksów, bo w tej lidze nie ma przed kim ich mieć. I wygrał zasłużenie, choć wcale nie większymi umiejętnościami, tylko zaangażowaniem i walką. A w Górniku sprowadza się to do prostego zadania matematycznego: Nikitiović plus Bartoszewicz równa się walka.
W Ząbkach reszta znalazła się na marginesie. Przez 90 minut goście zachowywali się jak w kościele - zamyśleni i wyciszeni. Jakby mało ich obchodziło, jakie warunki postawił beniaminek. Jedynie Kuba Wierzchowski próbował opierniczać kolegów i mobilizować do gry. Reszta skupiona była w milczeniu i nie wyrządzaniu nikomu krzywdy. Więc nic dziwnego, że żaden łęcznianin nie otrzymał żółtej kartki.
W przerwie jeden z miejscowych dziennikarzy słusznie zauważył, że Górnik wyszedł w białych strojach i w takich samych postanowił zejść. I jak dalej tak pójdzie, to prezes klubu, jeśli zacznie szukać oszczędności, w pierwszej kolejności zlikwiduje pralnię. No chyba, że "zielono-czarni” skorzystają z podpowiedzi reklamy "Królewskie rządzi”.
Czterech starych kumpli, w strojach sportowych, z piłką pod pachą, siedzi na ławeczce w parku i sączy piwo. Wyraźnie zadowoleni. W końcu jeden z nich patrzy na słońce i woła: Dobra, koniec meczu. Wszyscy podrywają się z ławeczki i rzucają w błoto, na którym mieli kopać piłkę. Utaplani wracają do domu. A w drzwiach mieszkania czeka już wyraźnie zmartwiona żona. - Trzy strzeliłem - rzuca mimochodem zziajany mąż, "ten od mierzenia czasu”…