W środę po raz trzeci puławianie zagrają z Zagłębiem Lubin. Dzisiejsze spotkanie będzie ostatnim w rywalizacji obu drużyn w pierwszej rudzie play-off. Zwycięzca awansuje do najlepszej czwórki klubowych ekip w kraju. Czy znowu konieczna będzie dogrywka, a może nawet rzuty karne?
Po dwóch meczach, w których grano aż trzy dogrywki, stan rywalizacji jest remisowy. W Puławach, po doliczonym czasie górą byli gospodarze (39:37). W Lubinie triumfowali, po dwóch dogrywkach, szczypiorniści Zagłębia (38:37).
Oba zespoły zdążyły już poznać swoje mocne i słabe strony. Trudno im będzie zaskoczyć przeciwnika. Dlatego najważniejszym czynnikiem powinno być przygotowanie kondycyjne i odporność psychiczna. Od ostatniego, ponad dwugodzinnego meczu, nie było zbyt wiele czasu na zregenerowanie sił.
– Bez wątpienia, zmęczenie i wytrzymałość może mieć kluczowe znaczenie – uważa trener Zagłębia Jerzy Szafraniec. W składzie gości zabraknie lewoskrzydłowego Bartłomieja Tomczaka, który za faul taktyczny w ostatnim meczu musi pauzować przez dwa spotkania.
Puławska hala powinna wypełnić się kibicami po brzegi, którzy będą "ósmym zawodnikiem” Azotów. Gorący doping będzie bardzo potrzebny, bo gospodarze są mocno poobijani.
– Kilku graczy zgłaszało mi drobne urazy – potwierdza trener Bogdan Kowalczyk.
– Czy możemy czymś zaskoczyć Zagłębie? Jeszcze większą konsekwencją w ataku i obronie. Największą niewiadomą będzie kondycja moich graczy. W nogach i rękach mają dwie godziny niedzielnej walki, a potem wyczerpującą podróż.
Nie liczyłbym na rzuty karne, taki przypadek w mojej karierze trenerskiej miałem ostatnio na igrzyskach olimpijskich w Seulu, w 1988 roku. Byłem wtedy trenerem Islandii i przegraliśmy z NRD. – Karne przeżywałem już w 2007 roku.
Wówczas w piątym meczu z Wisłą Płock, w Lubinie, wygraliśmy 4:2 i zdobyliśmy mistrzostwo. Nie chciałbym jeszcze raz doświadczyć takiej dramaturgii – dodaje Szafraniec.