Rozmowa z Jakubem Jamrogiem, żużlowcem Speed Car Motoru Lublin
- Po tygodniach oczekiwania pojawił się konkret – 12 czerwca ma wystartować PGE Ekstraliga.
– Ja już od początku marca jestem przygotowany, wszystko stoi i się kurzy. Cały czas podtrzymuję swoją formę. Cieszę się, że wszystko już jest pewne, bo ta niepewność chyba najbardziej nas wszystkich dobijała. Raczej każdy wierzył, że jakoś to pójdzie do przodu. Ja też myślałem, że to wszystko będzie łagodniejsze, szybciej się przeniesie na lepsze tory. Cieszę się, że sport nie został całkiem skreślony.
- Jak te ostatnie tygodnie oczekiwania wyglądały w pana przypadku?
– Przed całą tą sytuacją miałem okazję raz wyjechać na tor. Czułem się bardzo dobrze na motocyklu. To był jeden z moich najlepszych okresów przygotowawczych. Wszystko miałem poukładane rodzinnie. Przygotowywałem się we własnym zakresie, tak jak tego potrzebowałem. I ten obóz na koniec. Wszystko fajnie się zgrało. Wierzę, że to wszystko gdzieś tam jest i nie zostało zaniechane.
Przed nami jeszcze półtora miesiąca do startu ligi, więc ten cały okres będzie nawet trzymiesięczny – wtedy, kiedy miało się to zacząć, a wtedy, kiedy to faktycznie wystartuje. Nie nudziłem się praktycznie w ogóle. Mam dwójkę chłopaków, rodzinę, więc jest co robić. Żużel i treningi też cały czas były, więc wierzę, że ta forma będzie.
- Pomyślnie zakończyły się negocjacje żużlowców z władzami ligi. Udało się to dosyć szybko, więc można odnieść wrażenie, że obie strony podeszły do tego ze zrozumieniem. W końcu wszyscy na tym stracą…
– Niestety, nasza dyscyplina mocno dostała obuchem. Rozmawiam z różnymi firmami. Na szczęście, z mojej rodziny czy znajomych nikt nie ucierpiał na pandemii. Znam takie firmy, które nawet odżyły, bo przekwalifikowały się na produkcję środków dezynfekcyjnych, czasami nie mogą się wyrobić, bo mają tyle zamówień.
Nasza branża ucierpiała, ale każdy to zrozumiał. Spuściliśmy głowy i każdy z nas może odroczył jakieś swoje prywatne cele, marzenia o kolejny rok. Wierzę, że w przyszłym roku wrócimy do normalnych stawek. Ten rok jest na przetrwanie. Nikt z nas nie wyobraża sobie, żeby siedzieć i nie jeździć. Dla sportowców to bardzo deprymujące, abstrahując już od kwestii finansowych. Nie było mocnych przepychanek i wszystko się udało.
- Duże koszty pan poniósł przed tym sezonem?
– Odkąd jeżdżę w Ekstralidze, a to już mój trzeci rok, to tak. To są bardzo duże koszty. Wydaję całą kwotę, którą mam na przygotowania. Czasami dorzucam jeszcze z tego, co dostaję od sponsorów. Nie mówię już o inwestycjach w trakcie sezonu. Żużel jest takim niewdzięcznym sportem, że jak nie idzie, to nie ma pieniędzy z punktów. A my tym bardziej brniemy w inwestycje, szukając nowych rozwiązań, silników i tego wszystkiego, żeby ten wynik jednak był.
Kiedy wszystko idzie po naszej myśli, to nie ma sensu czasami ruszać tych silników – wysyłać ich szybciej do serwisu, czy kupować nowe jednostki, żeby nie mieszać sobie w głowie. Nie będę mówił o kwotach, ale są to potężne inwestycje.
- Czy sponsorzy, którzy pana wspierają, zgłosili problemy i chęć zmiany warunków dotychczasowej współpracy? A może ktoś w ogóle zrezygnował?
– Nie mam tak wielu indywidualnych sponsorów, ale jestem bardzo zadowolony z tej współpracy. 95 proc. sponsorów jest z Tarnowa i okolic, więc tym bardziej im dziękuję, że wspierają mnie, mimo że nie reprezentuję lokalnych barw. Trzy czwarte tych środków od nich zostały wypłacone już w styczniu i lutym, więc przed tą całą sytuacją. Nikt się nie zgłaszał, nikt nie chciał zwrotów. Niektórzy sponsorzy mają zaległości, ale nie wyobrażają sobie wycofania się. Czekają na uspokojenie się sytuacji. Lubelscy sponsorzy również nie chcieli się wycofywać. Bardzo dziękuję za to, że każdy jest solidarny w tej kwestii.
- Będzie pan robił jakieś zmiany w swoim teamie?
– Nie. Będzie nam bardzo niewygodnie z racji tego, że musieliśmy się zdecydować na jednego mechanika. Wierzę, że te obostrzenia będą się trochę luzować i ta druga osoba też będzie przy nas. Każdy z nas na to liczy, bo Ekstraliga jest na profesjonalnym poziomie i to nie jest nasza wygoda czy maniera, tylko to są ścisłe komórki – każdy ma określone zadanie. Każdy obserwuje inne aspekty w trakcie jazdy, przekazuje nam swoje odczucia i wspólnie podejmujemy decyzje. Dla nas to będzie wyzwanie, żeby jechać z jednym mechanikiem.
Nawet jeśli całe rozgrywki miałyby być z jednym mechanikiem, to nie będę zwalniać żadnego z nich. Jeden będzie jeździł, a drugi będzie pracował w warsztacie czy jako kierowca. Pracy w trakcie meczu jest chyba najmniej z tego wszystkiego.