– W dłuższej perspektywie chcę walczyć o mistrzostwo świata. Wiem, że już w dziesiątej walce mogę powalczyć o pas mistrza Europy. Sam jestem ciekawy, jak będzie wyglądała moja kariera – mówi Michał Soczyński, bokser z Dorohuska.
• W sobotę pana debiut w boksie zawodowym. Zmierzy się pan w Gniewie z Michałem Czykielem. Dlaczego zdecydował się przejść na zawodowstwo?
– Do tego kroku zmusiła mnie sytuacja życiowa. Podczas zgrupowania na Ukrainie, kiedy walczyłem w barwach reprezentacji Polski, złamałem rękę. Okazało się, że z kontuzją oraz związanymi z nią wydatkami zostałem zupełnie sam. Polski Związek Bokserski kompletnie odwrócił się ode mnie. W tym czasie dostałem propozycję przejścia na zawodowstwo i postanowiłem ją przyjąć.
• Czy na tę decyzję miał wpływ przegrany wyścig o kwalifikację olimpijską z Mateuszem Masternakiem?
– Nie. W lutym na Ukrainie jeszcze walczyłem o Igrzyska, ale złamałem rękę. Później były eliminacje do Igrzysk Olimpijskich, ale z powodów zdrowotnych nie miałem szans wystąpić w tym turnieju. Polski Związek Bokserski jeszcze odzywał się do mnie i namawiał do powrotu na łono boksu olimpijskiego. Brak jakiejkolwiek pomocy z ich strony w czasie rehabilitacji sprawił, że powrót do boksu olimpijskiego stracił dla mnie sens. Dla reprezentacji Polski stoczyłem mnóstwo walk, a w trudnym momencie musiałem sobie radzić zupełnie sam.
• Jak doszło do urazu ręki?
– To miało miejsce podczas międzynarodowych zawodów na Ukrainie. Nasza kadra mierzyła się tam z Armenią, Mołdawią i Ukrainą. Wygrałem dwie pierwsze walki, a kontuzja przydarzyła się podczas trzeciej potyczki. Rywalizowałem wówczas z reprezentantem Mołdawii. W połowie drugiej rundy złamałem rękę, ale dotrwałem do końca pojedynku. Później okazało się, że to złamanie z przemieszczeniem i niezbędna jest operacja oraz wstawienie drutów. Czekał mnie długi proces rehabilitacji, a wszystkie koszty musiałem pokryć z własnej kieszeni. Nikt z Polskiego Związku Bokserskiego nie zainteresował się moją sytuacją.
• Słyszę duży żal w głosie...
– Tak. Dla kadry walczyłem od wieku juniorskiego. Mam na koncie 5 tytułów mistrza Polski, stoczyłem 140 walk, z czego 40 z nich było dla reprezentacji Polski. I po tym wszystkim zostałem zupełnie sam. To naprawdę smutne.
• Jakie ma pan oczekiwania w związku z wejściem do zawodowego ringu?
– Chcę wygrać i rozpocząć nową karierę. W dłuższej perspektywie chcę walczyć o mistrzostwo świata. Wiem, że już w dziesiątej walce mogę powalczyć o pas mistrza Europy. Sam jestem ciekawy, jak będzie wyglądała moja kariera.
• Pana debiut w boksie zawodowym jest głośnym wydarzeniem. Czuje pan presję?
– Przede wszystkim cieszę się, że mogę walczyć. Z boksem jestem związany od najmłodszych lat. Lubię ten sport i cieszę się, że znowu mogę go spokojnie uprawiać. A presja nie jest dla mnie problemem.
• W boksie olimpijskim wchodzi się do ringu znacznie częściej niż w zawodowym. Nie będzie panu brakować tych częstych występów?
– Rzeczywiście, czasami na mistrzostwach Polski toczyłem 5 walk w ciągu 5 dni. W kontrakcie z Queensberry Poland mam jednak zagwarantowanych 5 walk w ciągu roku. Po walce z Michałem Czykielem ponownie do ringu mam wejść już w lutym. Cieszę się, że Queensberry Poland tak zdecydowanie na mnie postawiło i wiąże ze mną poważne plany. To przesądziło o moim przejściu na zawodowstwo. W innym wypadku nie zdecydowałbym sie na taki krok, bo Igrzyska Olimpijskie były dla mnie priorytetem.
• Nie rezygnuje pan z marzeń o Igrzyskach?
– Teraz można wracać z zawodowstwa do boksu olimpijskiego. W zawodowstwie mam większe możliwości rozwoju oraz sparingi z pięściarzami o wielkich nazwiskach. Takimi jak chociażby Krzysztof Głowacki. Wspólne treningi z nim pozwoliły mi wejść na wyższy poziom.
• Jakim zawodnikiem jest Michał Czykiel, pana pierwszy przeciwnik w zawodowym ringu?
– To ofensywny pięściarz, który zawsze idzie do przodu. Jest wytrzymały i potrafi przyjąć sporo ciosów. Szykuje się na najlepszego Michała Czykiela w jego karierze. Ja jednak nie próżnuję i zrobię wszystko, aby wygrać.
• Jaki jest plan na tę walkę?
– Nigdy nie walczyłem z nim. Mój plan jest prosty: wejść do ringu i go znokautować.
• Przy jakiej muzyce wyjdzie pan do ringu?
– „Push it to the limit” z filmu Scarface. To taka moja tradycja. Mam duży sentyment do tej piosenki.
• Jak pan przygotowuje się do debiutanckiego pojedynku?
– Trenuję w Starej Szkole Boksu w Lublinie pod okiem Władysława Maciejewskiego i Karoliny Michalczuk. Byłem też na sparingach z Krzysztofem Głowackim w Warszawie. W stolicy spędziłem trzy tygodnie i ćwiczyłem tam pod okiem Fiodora Łapina.
• Stara Szkołą Boksu to nowy twór na bokserskiej mapie regionu.
– Duet trenerski Władysław Maciejewski – Karolina Michalczuk wychował wielu dobrych bokserów. Jestem z nimi związany od małego i to dzięki nim odnosiłem największe sukcesy. To gwarancja sukcesu.
• Przygodę z boksem zaczynał pan jednak w Chełmie.
– Tak, pochodzę z Dorohuska. Tam się wychowywałem, a jedną z dostępnych sekcji była ta bokserka w MKS II LO Chełm.
• Związał się pan z boksem z pasji czy z konieczności?
– Z pasji. W Chełmie są przecież mocne zapasy czy MMA. Boks jednak od zawsze był moja pasją, lubiłem oglądać go w telewizji. Mój starszy brat zaraził mnie pasją do boksu. To on pokazał mi Mike Tysona, który stał się moim idolem. Oglądałem stare kasety z pojedynków z udziałem Amerykanina. Uwielbiam walki Tysona z Donovanem Ruddockiem, a także z Trevorem Berbikiem, po której zdobył tytuł mistrza świata.