Jeśli wygramy przetarg na śmigłowce dla armii, to będzie dla nas jak nowe życie - mówią w PZL-Świdnik
- W kwietniu zakończyliśmy negocjacje w sprawie wymagań technicznych. Oczekujemy, że lada dzień dostaniemy ostateczne warunki do złożenia oferty - wyjaśnia Mieczysław Majewski, prezes PZL-Świdnik. - Czeka nas gorące lato. Będzie dużo pracy, żeby sprostać oczekiwaniom postawionym przez Ministerstwo Obrony Narodowej. Nie wiem, czy była bardziej istotna sprawa w historii firmy, dotycząca jej przyszłości - dodaje.
Chodzi o przetarg na dostarczenie 70 śmigłowców do polskiej armii. Gra idzie o ponad 10 miliardów złotych. Według informacji z ministerstwa, wszystko ma się rozstrzygnąć do końca roku. PZL chce dostarczyć AW149, czyli średni śmigłowiec transportowy.
W czwartek władze spółki zaprosiły dziennikarzy na wycieczkę po halach produkcyjnych firmy. PZL oprócz swoich samolotów produkuje także komponenty do Airbusa, Bombardiera i śmigłowców konkurencji, np. dla Bella. - Ok. 60 proc. maszyn użytkowanych w MON pochodzi ze Świdnika: od SW4, przez MI-2 i Sokoły w różnych odmianach - tłumaczy Majewski.
Spółka pochwaliła się nowoczesnymi technologiami, np. maszyną NUSCAN, do sprawdzania jakości klejenia kompozytowych struktur bez ich uszkadzania. - To jedyne takie urządzenie w Polsce wykorzystywane w produkcji - tłumaczy prezes. Dzięki takim badaniom można wykluczyć uszkodzenie samolotu przez wadliwą strukturę.
Sokół bez cokołu
Firma wycofuje się z wcześniejszego pomysłu odrestaurowania Sokoła W-3. Maszyna z 1978 roku miała stanąć na cokole podczas obchodów 60-lecia Świdnika. Konserwator zabytków obawiał się jednak, że śmigłowiec może zostać zniszczony i nakazał wstrzymanie prac. - To trudne do zrozumienia. Na razie wstrzymujemy ten projekt - mówi Nicola Bianco, dyrektor zarządzający i wiceprezes PZL-Świdnik.