Kilkanaścioro dzieci i kończące się pieniądze na wynajem pokoi. To tylko jedna z historii Ukraińców, którzy uciekli do Polski przed wojną. W weekend mieszkańcy regionu ruszyli z ogromnym wsparciem. Potrzeby są jednak dużo większe.
Na stole zupa, wędliny, warzywa i chleb. To dary od lubelskiej restauracji. Obok kilkoro dorosłych. Wokół plącze się gromada dzieci. Nikt nie siedzi, bo nie byłoby miejsca na krzesła. Cztery spokrewnione ze sobą rodziny uciekły z Kowla, niedaleko polskiej granicy. Spakowali się i wyjechali już pierwszego dnia napaści Rosji na Ukrainę.
– Baliśmy się o dzieci – tłumaczy pan Andrzej i pokazuje maluchy. Jest ich aż 14 – w wieku od 9 miesiąca do 14 lat. Biegają po schodach, śmieją się, gwar jak w przedszkolu.
Wszyscy wynajęli pokoje w domu przy ulicy Zbożowej. Ale sądzili, że wyjeżdżają tylko na 1-2 dni. Teraz zaczynają się obawiać, że mogą mieć problem. – Właściciel domu wynajął nam jeden dzień za darmo, drugi zapłaciliśmy, ale za dzień czy dwa skończą się nam pieniądze – mówi pan Andrzej.
Ukraińcy dodają, że już teraz są bardzo wdzięczni za oferowaną im pomoc. – Bar przywiózł nam zupy. Dostajemy też rzeczy od zwykłych ludzi – mówi mężczyzna, który dodaje, że największy problem teraz będzie z mieszkaniem. Wszyscy są rodziną, więc chcieliby zamieszkać razem.
Zawieszona zupa
Obiad dla rodzin z ul. Zbożowej dostarcza lubelska restauracja Ambaras.
– Nie robimy nic nadzwyczajnego. Pomagamy jak umiemy – podkreśla Katarzyna Serańska, współwłaścicielka lokalu bardzo zaskoczona tym, że ktoś chce o tym napisać. W każdej chwili, w godzinach otwarcia restauracji uchodźcy mogą tam przyjść po darmową zupę. Zawsze coś się znajdzie. – Jak skończy się wszystko to zawsze będzie pomidorowa.
Na razie Ambaras wydał 100-150 zup.
– Moglibyśmy wydawać znacznie więcej, ale uchodźcy na razie jeszcze nie wiedzą, że mogą nas odwiedzać i że zawsze czeka na nich gorąca zupa. Dopiero to wszystko się rozkręca. Informujemy gdzie możemy, że działamy, że zapraszamy, a jak trzeba to także dowieziemy – mówi Serańska.
W akcję włączają się też klienci lokalu, którzy kupują tzw. zawieszone zupy. Pomysł, który powstał kilka lat temu, a polegający na zapłaceniu za posiłek, który zostanie wydany osobie potrzebującej powrócił w trakcie wojny. Dla wielu osób, które nie mają możliwości przyjąć uchodźców pod swój dach to jedyna możliwość udzielenia im wsparcia. Chętnie z tego korzystają.