Marcin Mizak z Młynek nigdy nie pogodził się ze stratą swojego quada. Gdy przed czterema laty nieznani sprawcy wykradli maszynę z jego podwórka, rozpoczął własne śledztwo. Po latach wypatrzył ją w internecie i udał się do pasera. W akcji pomagali policjanci z dwóch województw.
Zielony czterokołowiec yamaha grizzly o wartości ok. 20 tys. zł złodzieje obrali na cel jesienią 2018 roku. Maszynę wypatrzyli na jednym z podwórek w Młynkach koło Końskowoli. To był czas, kiedy nieopodal wioski budowano nową drogę ekspresową w kierunku Puław. W okolicy kręciło się wtedy wielu przyjezdnych. Pojazd został zabrany podczas jednej z wrześniowych nocy, niemal dokładnie 4 lata temu. Sprawcy wypchnęli go z podwórka w kierunku polnej drogi za budynkami gospodarczymi, a następnie umieścili w busie i odjechali. Ślady prowadziły w stronę pobliskiego Wronowa. Niestety: mimo nagrania z pobliskiej stacji paliw, złodziei nie udało się odnaleźć. Po kilku miesiącach postępowanie umorzono.
Pomogły znaki szczególne
Pan Marcin nie miał jednak zamiaru się poddawać. W internecie zaczął aktywnie poszukiwać skradzionej yamahy. Regularnie przeszukiwał portale ogłoszeniowe, pisał na grupach facebookowych.
Podszył się pod kupca, który jest w stanie zapłacić za quada nieco więcej, niż wynosi jego rynkowa cena. Opisał przy tym poszukiwany model i pojemność silnika. Jego metoda w końcu przyniosła skutek.
– Latem 2020 roku dostałem prywatną wiadomość od sprzedającego spod Kielc. Wysłał mi kilka zdjęć, po którym od razu poznałem swojego quada. Miał kilka znaków szczególnych, np. zerwany przycisk, nietypową kulę od haka i podłożony płaskownik, który sam założyłem, brak jednej osłony przy lampie z przodu i charakterystyczną rysę na liczniku – wymienia nasz rozmówca.
Policyjna obława
Pan Marcin dopytywał o przebieg i próbował negocjować cenę, zachowując się tak, jak typowy kupujący. Gdy za swoją yamahę zaproponował 22 tys. zł, sprzedający zgodził na spotkanie.
– Podał adres, telefon. To była wioska w gminie Daleszyce, niedaleko Kielc. Wziąłem samochód, przyczepkę, ale sam nie chciałem tam jechać. Ostatecznie pojechało z nami pięciu funkcjonariuszy, trzech z Puław i dwóch z kieleckiego. Wszyscy po cywilnemu – opowiada Marcin Mizak.
Do sprawy mundurowi podeszli poważnie. Godzinę sprzed przyjazdem naszego bohatera, sprawdzili teren i rozstawili się w okolicy czekając na sygnał wejścia. Następnie jeden z policjantów dołączył do „kupującego”, czekając na potwierdzenie, że to na pewno jego quad.
– Oglądałem go uważnie i byłem pewien, że to mój. Gdy dałem znak policjantowi, ten zaproponował, żebym się jeszcze nim przejechał. Odjechałem dosłownie na chwilę, a gdy wróciłem sprzedający był otoczony przez policjantów. Zapewniał, że o niczym nie wie, ale papiery, które pokazał nie zgadzały się z silnikiem, a numer VIN był uszkodzony.
Mężczyzna, u którego znaleziono skradziony pojazd, po złożeniu wyjaśnień został zwolniony do domu. Do tej pory sprawców kradzieży nie ustalono. Nikomu nie postawiono również zarzutów, ani za kradzież, ani za paserstwo. Po dwóch latach od odzyskania maszyny, udało się natomiast ją ponownie zarejestrować. – Mam nadzieję, że ludzie, którzy mi ją ukradli, zostaną ukarani – kończy nasz rozmówca.