To była inicjatywa Ukrainek, które znalazły schronienie w Zamościu. Władze miasta przystały na ich pomysł i trochę pomogły. Nad zalewem rośnie szpaler niewielkich jeszcze sadzonek wiśni. Uchodźczynie chciały tak podziękować Polakom za pomoc.
Akcję wymyśliła Oksana. Nie jest uchodźczynią. Mieszka w Polsce, w Zamościu od czterech lat. Gdy wybuchła wojna, akurat była z niepełnosprawnym synem na rehabilitacji we Wrocławiu. Szybko wróciła i zgłosiła się do pracy w punkcie recepcyjnym.
– Pomagałam w tłumaczeniach, opiekowałam się Ukraińcami, robiłam, co było do zrobienia – opowiada Oksana.
I wtedy zobaczyła coś dla niej niezwykłego, czego nigdy nie zapomni: potężną pomoc, jaką Polacy zaoferowali jej rodakom.
– Pracowałam z tymi dziewczynami, z Polkami, razem płakałyśmy, wspierałyśmy się, razem wszystko robiłyśmy. I widziałam, że dla nich to nie jest praca, że robią to z czystego serca. Widziałam w nich dobroć i miłość. Były zmęczone, ale nie traciły sił, nie traciły cierpliwości do ludzi, którzy czasem byli zdenerwowani. To było dla mnie bardzo ważne – mówi Ukrainka.
Zaczęła myśleć, że coś się zamościanom i zamościankom za to należy, że można im dziękować słowami, ale też można to zrobić jakoś inaczej. W punkcie recepcyjnym poznała wiele Ukrainek, które ostatecznie zatrzymały się w Zamościu. Zaczęła do nich pisać. Razem postanowiły, że chcą w mieście coś po sobie zostawić na dłużej, aby ludzie tu wiedzieli, jak bardzo są wdzięczne.
– To była inicjatywa pani Oksany i jej znajomych. Skierowały do nas pismo z prośbą o zgodę i wskazanie lokalizacji, w której mogłyby posadzić drzewka – opowiada Jarosław Miechowiecki, dyrektor Wydziału Gospodarki Komunalnej i Ochrony Środowiska Urzędu Miasta Zamość.
Dla Oksany organizacja akcji wcale nie była łatwa. – Nie wiedziałam, jak to zrobić. Nikogo nie znałam. I wtedy pani Monika Zawiślak (była radna miejska, obecnie dyrektor zamojskiej delegatury LUW – red.) pomogła mi napisać pismo, razem poszłyśmy do prezydenta i dostałyśmy zgodę na akcję – wspomina Oksana.
Na nasadzenie drzewek miasto zaproponowało teren przy zalewie miejskim. Ukrainkom pomysł się spodobał. – My kupiliśmy 8 sadzonek, a panie z Ukrainy drugą połowę. Dostarczyliśmy też niezbędny sprzęt, jak łopaty czy grabki – dodaje Miechowiecki, ale też podkreśla, że Ukrainki były znakomicie zorganizowane.
– Myślałam, że może będzie nas z 10, a przyszło 30 osób. I dużo dzieci, które mogły biegać, bawić się i śmiać – cieszy się Oksana.
Uchodźczynie nie tylko zasadziły drzewka wiśni, ale też zebrały śmieci z brzegów akwenu. Cała akcja, w której wzięło też udział wiele dzieci oraz przedstawiciele miasta i delegatury LUW oraz Ośrodka Sportu i Rekreacji, który administruje zalewem, trawała kilka godzin. Na koniec Ukrainki przywiązały do sadzonek wstążeczki w niebiesko-żółtych barwach.
Ich wiśnie już rosną. Dyrektor Miechowicki zapowiada, że za jakiś czas miasto posadzi w pobliżu kolejny szpaler podobnych drzewek. – Ustawimy też przy nich jakieś tabliczki, które będą informować, dlaczego tutaj się znalazły – obiecuje urzędnik.
Gdy wojna się zakończy, Oksana najpewniej zostanie w Zamościu i będzie mogła patrzeć, jak ich wiśnie stają się coraz większe. Wie, że wiele jej rodaczek planuje powrót do ojczyzny. – Ale nie wszystkie będą mogły, nie wszystkie mają do czego. Widziały swoje zniszczone domy, ostrzelane miasta. Ich dawne życie się zawaliło – mówi smutno Oksana.