Pojedynczy bujak to wydatek rzędu 2 tys. zł, a domek ze zjeżdżalnią kilkunastu. Tymczasem Przedszkole Miejskie nr 7 w Zamościu otworzyło właśnie nowiutki plac zabaw, na który poszło raptem 6 tys. zł. I na dodatek takich zabawek jak tutaj, nie ma nigdzie indziej.
– Kiedy zaczęłam pracować w naszym przedszkolu dwa lata temu, na placu były dwa urządzenia, oba stare, zdezelowane. Trzeba je było zdemontować, bo po prostu zagrażały dzieciom – opowiada dyrektor Aleksandra Baranowicz.
Na zakup nowego wyposażenia potrzeba było dużych pieniędzy, ale nie tylko z powodów finansowych z tego rozwiązania zrezygnowano. – Te współczesne, kolorowe, plastikowe zabawki są oczywiście estetyczne, ale one w żaden specjalny sposób nie pobudzają dzieci do kreatywności. A nam właśnie na czymś takim zależało, zwłaszcza że jesteśmy przedszkolem integracyjnym – opowiada pani dyrektor.
Koncepcja nowego placu była też odpowiedzią na oczekiwania rodziców. Chcieli, by maluchy uczestniczyły w zajęciach z integracji sensorycznej, pobudzającej wszystkie zmysły. Jednak przedszkole ma pieniądze tylko na pół etatu dla nauczyciela prowadzącego taką edukację, więc siłą rzeczy liczba uczestników była ograniczona. A teraz bawić się aktywnie i kreatywnie mogą wszystkie maluchy, kiedy tylko wyjdą na plac zabaw.
Mają do dyspozycji ścieżkę sensoryczną. Pokonując ją gołymi stopami przechodzi się np. po trawie, kamyczkach albo szyszkach. Jest błotna kuchnia, w której można lepić pączki z ziemi i wody albo gotować zupę z trawy. Urządzono poza tym kącik gier, czyli pniaczki z wymalowanymi polami do zabawy w kółko i krzyżyk. Jest biblioteczka pod drzewem, teatr przedszkolaka i strefa artysty. Jest też bardzo, bardzo duża piaskownica i wielki tor wyścigowy z mini rondem dla plastikowych samochodzików. W kąciku manipulacyjnym zawieszono kilkanaście kłódek. Dzieci muszą się nieźle nagłowić, zanim znajdą do nich odpowiedni kluczyk, a później ćwiczą rączki przy otwieraniu.
– W pewnym sensie dajemy dzieciom możliwość poznania zupełnie dla nich nowych form zabawy, takiej, jakiej one nie znają, a której mieli okazję doświadczać ich rodzice – tłumaczy Aleksandra Baranowicz. Podkreśla, że jej pomysły nie doszłyby do skutku, gdyby nie zaangażowanie całego zespołu przedszkola i ogromnego wsparcia rodziców. Bo plac zabaw powstawał w prywatnych garażach i warsztatach. – Myśmy tylko z budżetowych środków kupowali np. deski, a ojcowie zajęli się ich przerabianiem na gotowe elementy. Dzięki temu całość kosztowała nas ok. 6 tys. zł – podsumowuje pani dyrektor.
Drewniany samochód z wykorzystaniem starej kierownicy, zdobytego gdzieś radia i siedzisk z demobilu zrobił mąż którejś z wychowawczyń. Błotne kuchnie to dzieło jednego z tatusiów.
– Mąż jest „złotą rączką”. Taką samą kuchnię dla naszych dzieci skonstruował w czasie pandemii, teraz zrobił podobne dla przedszkola – mówi Agnieszka Bielak, przewodnicząca rady rodziców. – Ale osób zaangażowanych w przygotowanie było dużo więcej i wszyscy włączyli się w te prace bardzo chętnie.
Dzieci są podobno zachwycone. W dniu oficjalnego otwarcia placu zabaw przedszkolaki nie mogły się nabawić. – Dziewczynki okupowały błotną kuchnię, chłopcy samochód, a np. nasi niepełnosprawni wychowankowie z zapałem grali na starych garnkach w naszej orkiestrze – cieszy się dyrektor przedszkola.