Agregaty prądotwórcze, piecyki, panele fotowoltaiczne, mnóstwo leków, ale też ciepła odzież, koce, latarki, powerbanki, środki higieny osobistej, a nawet kilka worków z pluszakami dla dzieci. Taki transport dotarł w sobotę do Zamościa z Francji. W poniedziałek i wtorek ma ruszyć dalej, do Ukrainy, głównie na front.
– Wyjechaliśmy w czwartek z Bordeaux, później dołączały busy w Lyonie i Grenoble. Dzisiaj jesteśmy w Zamościu. I tu nasza podróż się kończy – mówi Christian, jeden z Francuzów, którzy 12 wypełnionymi aż po dachy busami dotarli do Zamościa wioząc dary, które mają być przekazane walczącym Ukraińcom.
Dla niego była to pierwsza taka wyprawa pomocowa. Dla Francoisa Bomparda z Lyonu jedna z wielu. Po raz pierwszy pojawił się w Zamościu już w marcu. Wtedy wraz z grupą innych wolontariuszy dostarczał leki, ale też żywność i artykuły dla niemowląt. Bo pomocy wówczas potrzebowali uchodźcy trafiający do Polski. Wracając zabrał ze sobą do Francji grupę blisko 30 kobiet z dziećmi.
W ciągu blisko roku przyjeżdżał do Zamościa jeszcze kilkanaście razy. W maju dostarczył wraz ze swoimi współpracownikami m.in. karetkę medyczną i aparat rentgenowski, ale też np. wózki inwalidzkie i inny drobny sprzęt do ukraińskich szpitali. Kiedy wyjeżdżał, znowu zabrał uchodźczynie.
Fotowoltaika i piecyki
– Teraz mamy bardzo dużo leków, ale także agregaty prądotwórcze, piecyki opalane drewnem i zestaw innstalacji fotowoltaicznej – wylicza Francois. Szacuje, że wartość transportu to nie mniej niż 15 tys. euro.
– Jest też kilkanaście butli gazowych, które francuska młodzież, w szkołach, podczas warsztatów przerabiała na piecyki. To genialny, prosty patent – mówi Bartosz Sierpniowski z Zamościa, który sam długo pracował jako wolontariusz w punkcie recepcyjnym w Zamościu, a od marca współdziałał z Francuzami. Zdradza, że to co przyjechało teraz zostanie podzielone między kilka miejscowości.
Prądu nie ma, syreny wyją
– Ale głównie trafi nie front, na pierwszą linię, bo tam takie rzeczy są najbardziej potrzebne – tłumaczy Ala Matwiczuk, ukraińska kardiolog, która do Polski z Równego uciekła już w marcu, od kwietnia mieszka w Zamościu, a od początku tego roku pracuje w miejscowym szpitalu „papieskim”. Wyraźnie wzruszona obserwowała, jak przebiegał rozładunek. – Utrzymuję stały kontakt z Tatianą Vorotscovą w Ukrainie, również lekarką, która szkolenia dla naszych żołnierzy prowadziła już od czasów Pomarańczowej Rewolucji, a teraz pomaga trafić z pomocą do miejsc, w których to wsparcie jest najbardziej potrzebne – tłumaczy lekarka.
Dodaje, że jest obecna za każdym razem, gdy podobne konwoje docierają do Zamościa. – A są na szczęście często. W Zamościu przyjmujemy takie transporty co najmniej dwa razy w miesiącu, m.in. od Norwegów i Litwinów –mówi Ala Matwiczuk.
Podczas sobotniego wyładunku w magazynie na ul. Kilińskiego była również Olesia. Razem z mężem przyjechała do Zamościa z Włodzimierza Wołyńskiego. Do swojego busa mieli załadować dary, które później planowali przekazać żołnierzom z garnizonu w ich rodzinnym mieście, którzy teraz walczą na pierwszej linii frontu. – Musimy im pomagać. U nas jest w miarę bezpiecznie. Prądu nie ma, syreny wyją, ale bomby nie spadają. My sobie radzimy, to im na wojnie jest potrzebna pomoc – mówi Ukrainka.