d Pojechał samochodem na przegląd techniczny, do domu wrócił z wgnieceniem dachu. Właściciel volkswagena golfa podnosi, że do uszkodzenia doszło na terenie salonu. Szefostwo tego ostatniego nie ma jednak sobie nic do zarzucenia.
LESZEK WÓJTOWICZ
wojtowicz@dziennikwschodni.pl
Po przejechaniu 30 tys. km, Marek Żelechowski z Zamościa wybrał się z żoną swoim rocznym golfem na przegląd do Autoryzowanego Dealera Audi Volkswagen „Danelczyk” w Świdniku. – Przyjęli samochód, zostawiłem kluczyki i usiedliśmy w poczekalni – opowiada kierowca. – Po upływie pół godziny pracownik serwisu poinformował mnie, że samochód jest w trakcie przeglądu i trzeba poczekać jeszcze półtorej godziny. Aby nie tracić czasu, pojechałem drugim samochodem do innego serwisu.
Ale długo nie zagrzał tam miejsca, bo wkrótce otrzymał telefon z salonu: Pana samochód ma wgięty dach – usłyszał w słuchawce. – Byłem zszokowany – opowiada 48-latek.
Wrócił. – Samochód miał wgięte pół dachu, a na tapicerce zauważyłem ślady pięciu palców w smarze, jakby ktoś próbował wypchać od środka wgniecenie – relacjonuje pan Marek.
Pracownicy serwisu zapewniali, że nie mają nic wspólnego z uszkodzeniem. Próby skontaktowania się z prezesem salonu spaliły na panewce, więc nasz rozmówca postanowił wracać do domu.
W ostatnią sobotę znowu pojawił się w salonie, bo w międzyczasie swoimi ścieżkami ustalił, że w serwisie jest monitoring. – Godzinę musiałem czekać na informatyka, by w końcu usłyszeć, że nie mają zapisu z przeglądu mojego samochodu, bo w tym czasie monitoring był... wyłączony – denerwuje się kierowca, któremu w końcu udałoś się porozmawiać z właścicielem salonu. – Ja nie przyjechałem wyłudzać pieniądze, chodziło mi tylko o to, by przyznali się do błędu. W drewnianym kościele raz do roku cegła spada nie wiadomo skąd. Dla nich naprawić dach, to jak dla kelnera podać obiad. Prezes obstawał przy swoim, ale w końcu nakazał mi napisać oświadczenie i zgodził się na naprawę.
Ale w środę zamościanin został poinformowany, że jednak do niej nie dojdzie. – Bo nie poczuwamy się do winy – powiedział nam Władysław Danelczyk, prezes podlubelskiej firmy. – Wgniecenie stwierdzono po wprowadzeniu samochodu przez bramę. W zagłębieniu stała woda. Są na to świadkowie. Musiało pojawić się wcześniej, u nas nie ma takiej możliwości.
A co z monitoringiem? – Na serwisie jest monitoring, ale bieżący, niczego nie rejestrujemy – zapewnia prezes i dodaje, że mogą naprawić golfa, ale na koszt właściciela.
A za to – według ich szacunków – trzeba będzie zapłacić 5–6 tys. złotych. – Mam autocasco i nie chodzi o pieniądze, ale o sprawiedliwość.
To była pierwszy przegląd pana Marka w podlubelskim salonie. – I ostatni. Na następny mogę jechać nawet do Gdańska – zapewnia.
Katarzyna Mazur
Miejski Rzecznik Konsumentów w Zamościu
Kierowca ma prawo domagać się odszkodowania z tytułu szkody, na jaką został narażony. Najpierw powinien jednak wezwać firmę do jej wyrównania. Gdyby sprawa trafiła do sądu, musiałby udowodnić, że do szkody doszło z winy przedsiębiorcy. Sprawa może być trudna dowodowo.
Fot. Leszek Wójtowicz