Rumak wójta Radecznicy jest pupilkiem całej gminy. Stoi w centrum wsi, niedaleko klasztoru, kilkadziesiąt metrów od Urzędu Gminy.
- Wójt Gabryel Gąbka trzyma go tuż przy chodniku, bo to łagodne stworzenie - zachwala 70-letni mieszkaniec Radecznicy, zaprzyjaźniony z "Rudym”, bo tak się rumak wójta nazywa. - To ostatni koń w Radecznicy. W całej gminie nie zostało zresztą więcej niż 40 rumaków. Najwięcej ich jest w Gorajcu Zastawiu i Zaburzu. A kiedyś nie było rolnika bez konia...
W połowie lat 70. na Zamojszczyźnie żyło ok. 97 tys. koni. Według spisu rolnego z 2002 r., było już tylko 8 tysięcy. Teraz jest jeszcze mniej. Co się stało z rumakami? W latach 80. i na początku 90. rolnicy zaczęli się ich masowo pozbywać. Nasze konie wędrowały na stoły Włochów, Niemców i Francuzów (koń na rzeź powinien mieć ponad 3 lata i ponad 600 kg wagi). W latach 90. interes przejęły firmy prywatne. Transporty koni na Zachód zaczęły wtedy wzbudzać ogromne kontrowersje. Trwały po dwie doby bez przerwy. Konie przewożono w koszmarnych warunkach, były wycieńczone i wygłodniałe. Wiele zdechło.
- To było okropne - wspomina Stanisław Niziuk z Majdanu Skierbieszowskiego. - Jednak rolnicy dalej masowo zamieniali konie na traktory. Wielu dziś tego żałuje.
Rumaki przetrwały głównie tam, gdzie gospodarstwa są górzyste i rozdrobnione. Najwięcej ich jest w okolicach Suśca, Krasnobrodu i Skierbieszowa. Tam w wielu gospodarstwach zachowały się stajnie, a w nich konie z domieszką rasy małopolskiej. Są wysokie, zgrabne, nadają się pod bryczkę i można na nich jeździć wierzchem. W Majdanie Skierbieszowskim rekordziści trzymają po kilkanaście rumaków.
- Hodowla koni to hobby miejscowych - mówi Niziuk. - Ja mam dwa. Jestem z nich dumny.
W Lubelskim Związku Hodowców Koni od października 2003 r. wydano 46 tys. 550 paszportów dla koni, w tym także klaczy i ogierów rasowych (ta liczba niedokładnie odzwierciedla liczbę koni w województwie, bo wiele z nich padło lub zostało sprzedanych, a statystyki tego nie ujmują). Te ostatnie żyją głównie w szkółkach jeździeckich i gospodarstwach agroturystycznych.
- Są, niestety, tylko dla turystów - żalą się Małgosia, Patrycja i Iza, uczennice Szkoły Podstawowej w Radcznicy, miłośniczki "wójtowego Rudego”. - A przecież wszystkie dzieci chcą się z końmi przyjaźnić. Gdybyśmy nie mogły odwiedzać "Rudego”, to byłoby nam naprawdę bardzo przykro.