Związkowcy z Miejskiego Zakładu Komunikacji domagali się pełnej kwoty refundacji za bilety ulgowe i bezpłatne.
- Zakład od lat balansuje na granicy opłacalności - denerwuje się jeden z kierowców MZK. - Wszystko kosztem załogi. Zarabiamy średnio na rękę po 1,2 tys. zł, a przez ostatnie 5 lat mieliśmy jedną podwyżkę w wysokości 60 zł. Niedawno w zakładzie nie było nawet ubrań roboczych i... ręczników. Mamy już tego wszystkiego dosyć!
Na piątkową sesję Rady Miejskiej przybyło kilkudziesięciu kierowców MZK z trzech związków zawodowych działających w firmie. Próbowali przekonać radnych do przyznania pełnej kwoty refundacji za bilety ulgowe i bezpłatne. Wcześniej zwracali się z tym do Artura Piasecznego, przewodniczącego Komisji Budżetowej RM. Wnioskowali o przyznanie refundacji w wysokości 4 mln zł (magistrat zaproponował 2 mln 650 tys. zł). Argumentowali m.in., że bez tych pieniędzy nie można będzie wymienić starych, awaryjnych autobusów, a brak pieniędzy wpędzi zakład w tarapaty.
- Aby ratować zakład, załoga poniosła wiele wyrzeczeń - przypominał na sesji Czesław Wołos, przewodniczący Niezależnego Związku Zawodowego MZK w Zamościu. - Małe wynagrodzenia, rezygnacja z nagród jubileuszowych i premii to tylko część z nich. Dzięki temu w 2006 r. wyszliśmy na plus. Inne lata kończyliśmy ze stratami. Pomóżcie nam, zamiast pogrążać.
- Narzekacie, że wasze płace są małe, ale tak samo zarabiają praczki czy sprzątaczki - ripostował prezydent Marcin Zamoyski. - W przyszłym roku kupimy dla was więcej autobusów na gaz i sytuacja się poprawi. Zakup nowego sprzętu zmniejszy koszty. Musicie zacząć szukać oszczędności u siebie, a nie liczyć tylko na miasto. Bo wysokość refundacji nie musi wpływać na wasze zyski, a podwyżka cen biletów powinna pozwolić spółce na zbilansowanie kosztów.
Radni przyklasnęli takiej argumentacji. Dlatego MZK dostanie o 1 mln 350 tys. zł mniej, niż chciało. Za to rajcy uchwalili nowe ceny biletów. Za normalny trzeba będzie płacić 2 zł, a nie jak dotychczas 1,8 zł. Czy to wyciągnie spółkę z tarapatów?
- Będziemy musieli poszukać kredytów - martwi się Krzysztof Litwin, prezes MZK. - Staramy się o to w Wojewódzkim Funduszu Ochrony Środowiska. Nie dostaliśmy jeszcze odpowiedzi.
Pracownicy MZK są rozgoryczeni.
- Musimy to wszystko przeanalizować - powiedział wczoraj przewodniczący Wołos. - Przygotujemy wspólne stanowisko i zastanowimy się, co dalej.