W lasach Zamojszczyzny za dużo wilków - biją na alarm myśliwi. Przekonują, że potrzebna jest redukcja drapieżników. Lada dzień wystąpią do Ministerstwa Środowiska o pozwolenie na ich odstrzał.
Dodaje, że tak duży stan drapieżników zagraża już nie tylko zwierzynie łownej, ale i hodowlanej. - Jeden wilk zjada w ciągu roku 70-80 saren, a trzeba pamiętać, że nie zawsze sama zwierzyna dziko żyjąca wystarczy na zaspokojenie jego wyżywienia.
Żyją w watahach. W ich menu dominują jelenie, dziki, sarny i łosie. Uzupełniającym pokarmem mogą być bobry i zające, a przede wszystkim padlina zdechłych zwierząt. Wilk objęty jest Konwencją Berneńską jako ściśle chroniony gatunek fauny. Znajduje się w Polskiej Czerwonej Księdze Zwierząt. Na jego redukcję potrzebna jest zgoda ministra środowiska. Myśliwi zamojskiego okręgu Polskiego Związku Łowieckiego zamierzają wystąpić o nią jeszcze w tym tygodniu. - Zezwolenia na odstrzały wydawane są tylko w uzasadnionych przypadkach, przede wszystkim w miejscach, gdzie wilki wyrządzają istotne straty w hodowli zwierząt gospodarskich - informuje Sławomir Mazurek, rzecznik Ministerstwa Środowiska.
Dominik Wojtuch podnosi, że drapieżniki pozwalają sobie na coraz więcej. Ubiegłej zimy w kniejach Zamojszczyzny zagryzły m.in. 6 psów, 15 jeleni, 77 sarn i 12 dzików. - Ale ile rozszarpanej przez wilki zwierzyny przysypał śnieg albo została zaciągnięta w niedostępne ostępy, nikt nie wie - twierdzi zamojski łowczy.
Minister środowiska wydaje co roku po kilka zezwoleń na odstrzał wilków, głównie na Podlasiu, Warmii i Mazurach oraz Mazowszu. Ostatnio zgodził się na redukcję czterech wilków na Podkarpaciu. - Wystarczy odstrzelić kilka sztuk, a resztę się porozgania - kręci wąsem łowczy Wojtuch. - Znane są przykłady, kiedy wystarczył odstrzał jednego wilka, by nie powtarzały się zagryzienia zwierząt gospodarskich - przyznaje rzecznik Ministerstwa Środowiska.
Trudno prorokować, z jakim skutkiem minister Jan Szyszko rozpatrzy wniosek naszych myśliwych.