ROZMOWA z Krzysztofem Wróblem, właścicielem firmy Zielony Olej z Masłomęcza.
Jak się to wszystko zaczęło?
– Początki były bardzo skromne. Hodowałem dynie i znajomy, który miał hurtownię, poprosił żebym zrobił mu olej z ich nasion. Zrobiłem i okazało się, że jest rewelacyjny. Wtedy zrodził się pomysł na działalność i tak zostałem producentem nierafinowanych olei tłoczonych na zimno. Tłoczymy je z nasion pochodzących z własnych upraw lub ze sprowadzonych surowców posiadających atesty spożywcze.
To wciąż oleje z pestek dni?
– Nie tylko! Mamy też olej z czarnuszki, lniany, z rokitnika, z wiesiołka, z ogórecznika, rzepakowe, z orzecha włoskiego. Do tego oczywiście coś, co cieszy się w tej chwili największą popularnością, czyli olej konopny. Nasz jest wyjątkowy, bo powstaje nie tylko z nasion, ale i z ekstraktu z liści. Część produkcji sprzedajemy pod własnym szyldem w swoim sklepie internetowym i w siedzibie firmy. Hurtowe ilości sprzedajemy jednak pod innymi markami. Jakimi, tego zdradzić nie mogę. Powiem tylko dosyć ogólnie, że niektórzy z naszych kontrahentów mają duże sieci handlowe także poza granicami Polski.
Czym jeszcze zajmuje się „Zielony Olej”?
– Nadzorujemy proces produkcji na etapie uprawy, zbioru, przechowywania i tłoczenia aż do pakowania i wysyłki. Prowadzimy certyfikację naszych upraw ekologicznych. Prowadzimy sprzedaż detaliczną, hurtową oraz kontaktową. Jednak „Zielony Olej” to nie tylko olejarnia. Nasza firma projektuje i udoskonala maszyny do tłoczenia oleju tak, aby były one bezpieczne dla zdrowia a olej nie tracił swoich cennych właściwości. W tej chwili kończymy natomiast budowę drugiego budynku firmy. Pierwszy był niewielki. Prowadzona jest w nim konfekcja i sprzedaż. W drugim, 200-metrowym, prowadzona będzie już tylko produkcja. Takie inwestycje chyba lepiej niż nagrody – z których jesteśmy oczywiście ogromnie dumni– wskazuje, że prężnie się rozwijamy.
ZŁOTA SETKA 2022 - POBIERZ PEŁNY RANKING NAJLEPSZYCH FIRM LUBELSZCZYZNY
Czy branża, z którą związał się pan jest perspektywiczna?
– Zdecydowanie tak, ale trzeba mieć trochę szczęścia. Wiele osób zaczyna produkcję olejów tłoczonych na zimno, ale nie każdy dochodzi do punktu, w którym my jesteśmy. Trudno powiedzieć z czego to wynika. Na pewno ważna jest ciężka praca, ale nie bez znaczenia jest też know-how. Jeśli nie ma się szerokiego rozeznania w rynku hurtowym, wiedzy za ile i na jakich warunkach można zaoferować produkt, nie będzie można liczyć na sukces. W naszym przypadku dobra oferta i niszowe produkty zadecydowały o tym, że ciągle znajdujemy nowych odbiorców. Oprócz olei zajmujemy się także produkcją suplementów. Zamierzamy dołączyć do oferty własne kosmetyki, kremy na bazie olei i ziół. Po odbiorze nowego budynku z pozostałości po tłoczeniu dodatkowo uzyskiwać będziemy mąki i np. białko ze zmielonych nasion konopi.
A jakie są plany na przyszłość? Gdzie widzi Pan swoją firmę za 5–10 lat?
– Na pewno będziemy dążyć do zwiększenia rozpoznawalności marki własnej. Moim marzeniem jest spopularyzowanie i przyzwyczajenie konsumentów do używania olei tłoczonych na zimno. Mamy na to pomysł. Aktualnie wprowadzamy do sprzedaży oleje w opakowaniach typu stick do jednorazowego użycia. Mamy nadzieję, że produkt pojawi się w wielu miejscach, np. w dietach pudełkowych, pizzeriach i marketach, aby każdy mógł spróbować takiej formy wzbogacenia smaku potraw. Nie wydaje mi się abyśmy zakończyli proces inwestycji i rozbudowy. Zawsze pojawiają się nowe możliwości i aby im sprostać, trzeba ciągle się modernizować i powiększać.