ROZMOWA z Aleksandrą Kuczyńską, koszykarką Pszczółki Polski Cukier AZS UMCS Lublin
- Można powiedzieć, że przez cały sezon wspinałaś się na dosyć wysoką górę. Szukałaś coraz więcej minut na parkiecie, trener Krzysztof Szewczyk częściej na ciebie stawiał, wychodziłaś nawet w pierwszym składzie. Zapracowałaś sobie na udany debiut w ekstraklasie.
– Mogę na pewno powiedzieć, że był to dla mnie trudny sezon. Wróciłam po czteromiesięcznej przerwie, bo miałam problemy z sercem. Z tego powodu było mi naprawdę ciężko. Przed sezonem nie wiedziałam, czy w ogóle będę mogła teraz grać. Ciągle to były dla mnie wyzwania i właśnie wspinanie się po tej górze. Myślę, że z czasem trener coraz bardziej mi ufał i dawał mi więcej szans. Mogę powiedzieć, że wykorzystywałam je jak najlepiej potrafiłam. Dlatego z czasem wyglądało to coraz lepiej.
- Trener miał wobec ciebie jakieś oczekiwania, czy dał ci przestrzeń do pracy nad swoją grą?
– Raczej to było na zasadzie tych szans, które dostawałam. Wykorzystywałam je swoją grą, że tak powiem. Trener mówił o jakiejś fantazji, którą w sobie mam. Dlatego próbowałam ją pokazywać i to się udawało. Takich rozmów o oczekiwaniach nie było.
- Czujesz, że był duży przeskok pomiędzy tym, co do tej pory znałaś, a grą w Energa Basket Lidze Kobiet i EuroCup?
– Tak, to jest na pewno duży przeskok, bo wcześniej grałam w pierwszej lidze. Przeskoczyć z pierwszej ligi do ekstraklasy jest na pewno ciężko, bo poziom umiejętności jest zdecydowanie większy. Też ta fizyczność, której mi brakuje i nad czym będę musiała popracować... Mogłam często odczuwać te różnice. Do tego te wszystkie wyjazdy – pierwszy raz się spotkałam z czymś takim, że co chwilę miałyśmy jakiś wyjazd i to nie były tylko podróże po Polsce, ale także po Europie. To też było dla mnie ciężkie i coś nowego, ale zawsze było to super doświadczenie, także jestem bardzo zadowolona.
- Jak zniosłaś ten sezon fizycznie, zdrowotnie? Były jakieś momenty słabości?
– Na pewno były momenty słabości fizycznej. Pamiętam po meczu w Polkowicach, jak nie było naszej podstawowej rozgrywającej (Aleksandry Stanacev – dop. red.) i dostałam wtedy 30 minut od trenera, to potem czułam dużą różnicę. Fizycznie było bardzo ciężko, ale była pomoc fizjoterapeuty i tak dalej, ciągle się trenowało i to wszystko jakoś funkcjonowało. Będzie tylko coraz lepiej.
- W tym sezonie obowiązywał nowy przepis dla młodych zawodniczek. Skorzystałaś na tym?
– Według mnie, zdecydowanie było to dla mnie plusem, bo taka zawodniczka musi być na boisku, więc trener czasem patrzy też po prostu na to, która z nas ma dobry dzień oraz na przeciwników – która z nas ma przewagę. W każdym meczu mógł pozwolić grać jednej z nas, a potrzebowałyśmy też zmian. Była to dla nas duża szansa, bo nie wiem, czy bez tego przepisu dostawałybyśmy szanse. Teraz jesteśmy bardzo potrzebne zespołom w polskiej lidze.
- Czy w tym sezonie był jakiś szczególny moment, poza zdobyciem wicemistrzostwa Polski, który zapadł ci w pamięć?
– Myślę, że mógł to być mecz w EuroCup z Lyonem. Było to dla mnie naprawdę bardzo fajne doświadczenie. Kiedy byłyśmy na tej sali, to jest taki zespół, gdzie były prawdziwe gwiazdy – na przykład Julie Allemand, która jest rozgrywającą, a to jest moja pozycja. Fajnie się patrzyło na te zawodniczki i fajnie, że była okazja się z nimi zmierzyć. W Lyonie jest to dla ludzi widowisko. Było widać, jak tam ludzie się cieszą i bawią tą koszykówką.