Właściwie nie wierzyłam, że ja – położna z małej mieściny– mogę konkurować z dziewczynami z dużych ośrodków. A tu się okazało, że te moje pacjentki, nie dość, że głosowały, to jeszcze zamieszczały takie piękne wpisy, tyle wdzięczności z nich bije, nawet po kilkudziesięciu latach wspominały swoje porody. Okazuje się, że tak niewiele czasem wystarczyło, sama obecność im pomogła – Rozmowa z Bogumiłą Szabrańską, położną ze szpitala powiatowego w Radzyniu Podlaskim. Niedawno otrzymała tytuł Anioła Rodzić po Ludzku, który był przyznawany po raz trzeci przez Fundację Rodzić po Ludzku.
- Jest pani aniołem według pacjentek.
– Jestem i wzruszona, i zaszczycona tą nagrodą. Tym, że te wszystkie kobiety, z którymi się spotkałam na sali porodowej, dostrzegły we mnie takie niezwykłe cechy anioła.
To naprawdę uskrzydla. To właściwie ukoronowanie mojej pracy. A sam konkurs zwraca uwagę na to, że opieka okołoporodowa zmienia się na lepsze.
- Ktoś panią namówił na udział w konkursie?
– Wiem, że fundacja Rodzić po Ludzku istnieje od 1996 roku i cieszę się, że organizuje takie konkursy. Moje pacjentki bardzo mnie prosiły o zgodę na zgłoszenie, tak by mogły na mnie głosować. Nawet nie śledziłam tego procesu, nie mam Facebooka.
Właściwie nie wierzyłam, że ja – położna z małej mieściny– mogę konkurować z dziewczynami z dużych ośrodków. A tu się okazało, że te moje pacjentki, nie dość, że głosowały, to jeszcze zamieszczały takie piękne wpisy, tyle wdzięczności z nich bije, nawet po kilkudziesięciu latach wspominały swoje porody. Okazuje się, że tak niewiele czasem wystarczyło, sama obecność im pomogła.
- To teraz chwila prawdy. Ile lat w zawodzie?
– W szpitalu pracuję prawie 39 lat, kawał czasu. Od początku w Radzyniu Podlaskim. Głównie na sali porodowej, a od kilku lat również jako położna rodzinna.
- Skąd u młodej Bogusi pojawił się pomysł na taki zawód?
– Być może trochę przez przypadek wybrałam ten zawód. Właściwie to namówiła mnie koleżanka. Ona dwa lata przede mną rozpoczęła naukę w szkole położnych w Mińsku Mazowieckim i mnie zachęcała. A szczerze mówiąc jako 19-latka po maturze, nie wiedziałam, co chciałabym robić w życiu.
Tym bardziej, że w rodzinie żadnych położnych czy pielęgniarek nie było. Ale ostatecznie, dobrze wyszło. Bo szkoła spodobała mi się od razu. Odbywałyśmy praktyki w różnych szpitalach, na przykład w Warszawie. Wówczas pracy dla położnych było mnóstwo i wszędzie nas chcieli zatrzymać. A ja postanowiłam wrócić do rodzinnego Radzynia Podlaskiego, gdzie przyjęto mnie do pracy z otwartymi rękoma.
- I od razu na salę porodową?
– W zasadzie tak, bo od razu rzucono nas na głęboką wodę. Na początku był jeszcze krótki kurs do instrumentowania przy cięciach cesarskich i mogłyśmy wchodzić na salę porodową.
A porodów było wtedy dużo, nawet tysiąc rocznie. Na jednym dyżurze odbierało się ich kilka.
Ale po tej szkole w Mińsku byłyśmy naprawdę dobrze przygotowane, bo podczas nauki musiałyśmy odebrać ok. 30 porodów. To dawało jakieś tam doświadczenie. Później oczywiście starsze koleżanki w szpitalu nas jeszcze wdrażały.
- Czy każdy poród się pamięta?
– Najbardziej w pamięć zapadły mi porody, które odbierałam w rodzinie. Na przykład miałam przyjemność być położną mojej siostry albo u serdecznej przyjaciółki z ławki szkolnej. Pamiętam, jak przed porodem siostry, lekarz zapytał, czy nie boję się asystować. Ona miała cięcie cesarskie. Ale ja nawet nie pomyślałam o tym, o jakimś strachu. To było piękne przeżycie.
- Czego rodząca kobieta oczekuje od położnej?
– Na pewno liczy się obecność. Zresztą kieruję się zasadą, że pacjentka jest najważniejsza, w każdej z nich widzę jakby moje córki. Ale oczywiście każdą kobietę należy traktować indywidualnie, bo różne są potrzeby. Jedna chce, bym przy niej była i milczała, a druga pyta, czy może się przytulić i porozmawiać.
Ważne, by pacjentka odczuła, że jej potrzeby są tu na samej górze. Dlatego jako położne niemal cały czas czuwamy przy rodzącej. Oczywiście jest też lekarz i na każde zawołanie również reaguje.
Bywa, że towarzyszę moim pacjentkom nawet do 8 tygodni, bo później jeszcze na wizytach patronażowych je odwiedzam i wtedy już widzę te uśmiechnięte bobasy.
Poza tym, nigdy nie mówię do moich dziewczyn na „pani”, tylko po imieniu. Tak jest chyba lepiej, przynajmniej nikt mi uwagi nie zwrócił.
- A stresuje się jeszcze pani przy porodach?
– Stres jest zawsze, bo sytuacja może się zmienić w ciągu kilku minut i trzeba szybciutko biegać, szykować kobietę na przykład do cięcia cesarskiego. A poród zwykle zaczyna się w nocy, tak nas skonstruowała natura. Niestety: z każdej fizjologii może zrobić się patologia. Czasami na sali porodowej dzieje się istne szaleństwo, ale wszystko dla dobra matki i dziecka. Jako położne oczywiście staramy się edukować przyszłe mamy, że ten plan porodu nie zawsze będzie taki, jak byśmy chcieli.
- Jakie emocje pojawiają się przy „cudzie narodzin”?
– Po każdym odebranym porodzie jest satysfakcja i wzruszenie.
Płaczka jestem, ale jak widzę te szczęśliwe rodziny, tych młodych ojców, to nie mogę inaczej. Muszę to powiedzieć: młodzi panowie zdają egzamin z ojcostwa.
Naprawdę ich chwalę. Kiedyś sale porodowe były zamknięte i kobieta zostawała sama z położną. A teraz ktoś bliski może jej towarzyszyć, albo mąż, partner, albo siostra. Można wybierać. To na pewno pomaga.
- Co się zmieniło w podejściu kobiet do ciąży?
– Na pewno jedno się nie zmieniło: cud narodzin zostaje w kobietach na zawsze. Dlatego uważam, że pacjentki ciężarne są wyjątkowe. Ale szczególnie teraz widzę, jak troszczą się o ciążę i o siebie. Nie zaniedbują badań. Są zmobilizowane, by rozpocząć wizyty u lekarza od 10. tygodnia ciąży. Dzięki temu można wcześnie ewentualne patologie zdiagnozować. Z kolei schorzenia, takie jak na przykład cukrzyca sprawiają, że pacjentki rodzą wówczas w placówkach o wyższym poziomie referencyjności.
Tak samo, jeśli na świat przychodzą wcześniaki lub bliźniaki, to porody powinny odbywać się w takich szpitalach. Chodzi o zapewnienie bezpieczeństwa. Choćby dlatego, w naszym szpitalu w Radzyniu jest teraz mniej porodów niż wcześniej. Widać też, że kobiety chcą się dobrze przygotować do porodu. Pytają o szkoły rodzenia. Panowie często chcą uczestniczyć przy porodzie. To zaangażowanie pojawia się też później, przy podziale obowiązków w domu. Obserwuję, że nie ma w tatusiach skrępowania przy zmienianiu pieluchy czy kąpieli noworodka. Ta świadomość bardzo się rozwinęła.