Rozmowa z Izabelą Jarugą-Nowacką, sekretarzem stanu, pełnomocnikiem rządu do spraw równego statusu kobiet i mężczyzn
- Nie, bo tej równości nie ma i nawet osoby publiczne z wysokości foteli ministerialnych ją kwestionują. Jak? Na przykład odbierając pieniądze na funkcjonowanie ośrodków, w których kobiety miały znaleźć schronienie przed przemocą mężów. Nie wolno utrzymywać takich ośrodków, bo rozbijają rodzinę. Przyzna pani, że to i szczególna postawa, i szczególna argumentacja. Problem przemocy w rodzinie jest w polskim prawie polem dyskryminacji kobiet. Kobiety są ofiarami przemocy (92 proc. podczas, kiedy mężczyźni tylko 2 proc.), a mimo to ponoszą konsekwencje zwyrodnienia mężczyzn: muszą znaleźć dom, zabrać dzieci, zadbać o nie. Sąd jest bardzo wyrozumiały dla panów. Ile pan może płacić alimentów? 150 złotych. To proszę. Sądu nie interesuje, jak za te pieniądze matka utrzyma dzieci.
Dodam, że te pieniądze na schroniska już znalazłam. W rządowym programie zrównania statusu kobiet i mężczyzn umieściliśmy też temat przemocy w rodzinie. W tej mierze będziemy równać do prawodawstwa zjednoczonej Europy, w którym to sprawca przemocy jest głównym przedmiotem wymiaru sprawiedliwości i musi udowowodnić swą niewinność.
• Za jednakową pracę jednakowa płaca - dotychczas ta zasada była głównym motywem polityki zrównania statusu kobiet i mężczyzn w Unii Europejskiej.
- Nie tylko, unia już dostrzega, że równoprawność mężczyzn i kobiet jest to problem wychodzący poza rynek pracy. Prawo pracy nie dyskryminuje kobiet i u nas. Ale najczęściej formalnie. Kobiety w Polsce są lepiej wykształcone, często lepiej przygotowane i predestynowane do pełnienia funkcji kierowniczych, ale wybór częściej pada na mężczyznę. Można powiedzieć, to już problem pracodawcy, nie można jednak nie dostrzegać, że kariery kobiet poza zawodem również są trudniejsze. Ile kobiet mamy w Sejmie, w rządzie, w samorządach, wśród liderów partii politycznych? W Szwecji w składzie rządu jest 50 proc. kobiet, w Polsce - na palcach policzyć. Bardzo trudno przekonać polityków, że mamy do tego prawo, a jeszcze trudniej wprowadzić je w życie. To wygląda tak: wysłuchają, oficjalnie przytakną, zaakceptują kandydatki, a potem decyzje są zupełnie inne, bo gdzie indziej zapadają, nie na otwartym forum. Chcemy systemu parytetowego, zastrzeżenia dla kobiet procentowego udziału na listach kandydatów do samorządów, parlamentu. Na listach wyborczych - jak już widać - chowa się te nieliczne kandydatki w takich miejscach, że trudno je wyłuskać.
• Pani minister, po co Kowalskiej zjednoczona Europa? Przecież gospodyni spod Biłgoraja nie będzie od tego bogatsza, szczęśliwsza.
- Polska nigdy nie była bogatym krajem, na pewno holenderskie gospodynie startowały do unii z innego pułapu i długo pozostaniemy z nimi w nierówności ekonomicznej, choć zjednoczona Europa będzie się dzielić kasą z biedniejszymi członkami. Nie jest jednak ważna tylko kasa. Najważniejsze są możliwości, jakie UE stwarza: lepsze warunki kariery zawodowej dla kobiet, równe szanse w karierze politycznej, administracji, zapewnienie wysokiego standardu życia rodzinnego. Można z nich skorzystać albo nie. Kowalska spod Biłgoraja będzie bardziej niezależna, nie musi tylko siedzieć w domu. Może zechce coś zmienić nie tylko w swojej zagrodzie, ale i wsi?
Wie pani, na spotkaniu z kobietami w Olsztyńskiem jedna z pań wystąpiła tak: Nie chcę, żeby mi mówili sołtysie, bo jestem sołtyską. Jest. Jest dobrą sołtyską, nie potrzebuje męskiego określenia. Kobiety powinny robić, co jest do zrobienia i dobrze sobie z tym radzą. Niech mają szanse naprawdę, dotychczas tylko naprawiają to, co mężczyźni zepsuli.