Koniec wojny w Lublinie wspomina pan Zygmunt Kosiorkiewicz z Lublina.
W bramie leżało ciało nagiego mężczyzny. Ludzie mówili, że był to komendant więzienia „Krowa” zabity przez jednego studenta z grupy rzemieślników, którzy pracowali w baraku na zewnątrz więzienia, a których prowadzono także na rozstrzelanie. Prawdopodobnie student wyskoczył z szeregu i uderzył „Krowę” nożem szewskim w krtań, za co zabili go na miejscu.
Zdrada
Gdy spotkaliśmy sowiecki patrol powiedzieliśmy im o ukrytych Niemcach. Pokazaliśmy im ich kryjówkę. Wyciągnąwszy Niemców z piwnicy kazali im iść w kierunku magistratu, gdzie pod ścianą i ich rozstrzelali. Patrzyliśmy na tę egzekucję, czując wyrzuty sumienia. Takich wypadków było w mieście wiele. W gruzach i na cmentarzach ukrywali się Niemcy, których Sowieci zabijali.
Pod jednym dachem z wrogiem
Mieliśmy przez niego dużo problemów. Sprowadził sobie panią sierżant. Codziennie ucztowali, przychodziło do nich 10 a nawet więcej osób. Pili, śpiewali, wymiotowali, w środku nocy dowożono im wódki i ciast. Raz nawet major strzelił sobie w nogę, aby nie iść na front.
Szala przeważyła się, kiedy na naszych oczach zaciągnął siłą mamę do swojego pokoju. Ojciec próbował interweniować, ale major straszył, że go zabije. Uciekłem z domu, szukałem pomocy na komisariacie. Kilku milicjantów przyszło na interwencję, zaczęli oblężenie pod oknami i pod pokojem. Major zaczął uciekać, wyjął z buta granat, którym groził milicjantom, ale ci go ubezwłasnowolnili. Zabrali go na ul. Chopina, gdzie była siedziba NKWD. Wrócił następnego dnia, przeprosił matkę. Niedługo po tym wyjechał do Rosji.