"Wyprawy oczywiście wpływają na mnie. Różnica jest jednak, taka, że chłop idący prawie na golasa ulicą Marszałkowską podczas parady mnie irytuje, bo to jest moja ojczyzna i kultura jest tu inna niż w puszczy amazońskiej". Rozmowa z Wojciechem Cejrowskim, który w czwartek był gościem Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami.
Napisałem "Gringo wśród dzikich plemion” w 2003 roku. Zacząłem chodzić po różnych wydawnictwach, głównie warszawskich, ale śmierdziałem wtedy programem telewizyjnym WC Kwadrans. Odbierano mnie, jak katolickiego Bin Ladena. Bez czytania książki, mówili, że książek faszysty drukować nie będą. Znalazłem jednak małe diecezjalne wydawnictwo na Pomorzu, skąd pochodzę, które wypuściło moją książkę. Po 11 latach książka nadal jest w księgarniach. Sprzedaliśmy do tej pory ok. 500 tys. egzemplarzy.
To właśnie program WC Kwadrans sprawił, że stał się Pan rozpoznawalny…
To był epizod w moim życiu. A dla widzów to był istotny wyłom w sposobie narracji. Oto facet z nadekspresją ruchów nazywa rzeczy po imieniu. To przywiozłem z Meksyku. Przed tym programem, przez kilkanaście lat organizowałem wyprawy do dzikich plemion, ale nikt o tym nie wiedział. Ktoś z telewizji usłyszał mnie w radiu, gdy robiłem przegląd prasy. Mówiłem wprost o swoich poglądach. Bo każdy świadomy obywatel, który nie jest oseskiem powinien mieć poglądy w istotnych sprawach naszej ojczyzny.
Świat się zmienia, ale Pan chyba nie zmienia swoich poglądów?
Właściwie to świat aż tak się nie zmienia. Wystarczy przeczytać życiorys Jezusa Chrystusa, by przekonać się, że na przykład zachowania polityków są takie same. Podburzają tłumy, a później umywają ręce. Widać to nawet na poziomie urzędu gminy. Nie mam powodu się zmieniać, bo sprzeciw wobec zła obowiązuje przyzwoitego człowieka przez całe życie. Poprawnie uformowany mężczyzna powinien walecznie stawać przed swoim przeciwnikiem.
Styka się z Pan z różnymi kulturami. Czy dzięki temu, jest Pan w stanie więcej rzeczy zaakceptować
Wyprawy oczywiście wpływają na mnie. Różnica jest jednak, taka, że chłop idący prawie na golasa ulicą Marszałkowską podczas parady mnie irytuje, bo to jest moja ojczyzna i kultura jest tu inna niż w puszczy amazońskiej. Tam chłop, który gania na golasa to codzienne życie. I to jest na miejscu. Poza tym, tam jestem badaczem i obserwuję pewne zjawiska. To pokazuję później w programie "Boso przez świat”. Nikomu nie przeszkadza widok gołych kobiet z cyckami na wierzchu o godz. 10:00 w telewizji publicznej. Oglądają to całe rodziny, razem z dziećmi. Ale to jest właśnie antropologia kultury.
Najczęściej jeździ Pan do Ameryki Południowej. Czuję się Pan tam jak w domu?
Taki mam komfort, że mam robotę z własnego wyboru. Moje wyprawy nie są syndromem ucieczkowym. Jestem tak samo szczęśliwy w Polsce i w swoim drugim domu w Arizonie. Jak tęsknię to Polski, to wsiadam w samolot i wracam. Tu mam rodzinę, groby przodków i ulubione cioteczki. Nie lubię zimy i nie popieram w Polsce podatków. Ale to moja matka, ojczyzna. Nie mogę się na nią obrazić. Mogę, co najwyżej, jej nie rozumieć. Zwłaszcza gdy w ramach demokratycznych wyborów, ojczyzna pakuje się w te same kłopoty. Ale ojczyzną trzeba się opiekować. W razie zagrożenia, moim obowiązkiem jest stanąć z karabinem w reku w jej obronie.
Podobno zaczyna Pan dzień od wypicia yerba mate i lektury Pisma Świętego?
Tak, czytam, bo lubię. Pasuje mi, zwłaszcza Stary Testament. Ta lektura dobrze wypełnia obowiązek porannego pacierza. Mam natomiast kłopot z Nowym Testamentem. Nie czaję bazy. To znaczy, wierzę w Pana Jezusa, modlę się do niego, odmawiam koronkę do miłosierdzia. Ale w kółko czytam Stary Testament. To naukowa lektura zresztą.