Publikujący w regionalnej i krajowej prasie Marek Jerzman twierdzi, że został zaatakowany przez burmistrza Łosic, gdy wychodził z jego gabinetu. Doszło do rękoczynów. Wezwana na miejsce policja nie znalazła u poszkodowanego żadnych obrażeń. I udzieliła obu panom pouczenia.
Wtedy, jak opowiada Jerzman, burmistrz otworzył drzwi i powiedział, że to koniec spotkania. – Gdy zbierałem się do wyjścia, popchnął mnie. Poczułem, że leżę na stole, a gospodarz okłada mnie pięściami po piersiach. Nie mam jednej ręki. Straciłem ją w wypadku. Nie mogłem więc się bronić. Wyrwałem się jednak i pobiegłem do sekretariatu, skąd zadzwoniłem na policję. W trakcie szamotaniny burmistrz zabrał mi dyktafon i skasował część nagrania.
Burmistrz nie zgadza się z zarzutami dziennikarza. Twierdzi, że incydent miał inny przebieg. – To była zwykła prowokacja. Mam metr dziewięćdziesiąt wzrostu i ponad 100 kilogramów wagi. Nigdy nie używałem siły wobec interesantów. Gdybym jej użył, skutki byłyby widoczne. Jerzman zaczął mnie denerwować swoimi pytaniami. Zauważyłem również, że nagrywał całą rozmowę na dyktafon. Powiedziałem więc, że to koniec spotkania. I zabrałem mu dyktafon. Wtedy on porozwalał dokumenty i uderzył ręką w kalendarz. Potem wezwał policję twierdząc, że go pobiłem. Okazało się jednak, że nie ma żadnych obrażeń – broni się burmistrz. I dodaje, że sam mógłby oskarżyć dziennikarza o napaść na funkcjonariusza publicznego. Ale tego nie zrobi.
Krzysztof Laszuk, rzecznik prasowy łosickiej policji potwierdza, że rzeczywiście doszło do interwencji w gabinecie burmistrza. – Marek Jerzman nie doznał żadnych obrażeń. Dlatego policjanci załatwili sprawę na miejscu. Było to tylko nieporozumienie w czasie przedwyborczym. Udzieliliśmy pouczenia obu panom – mówi Laszuk.