We wtorek przekroczyli próg rodzinnego domu w Zakalinkach pod Konstantynowem. Tydzień wcześniej przylecieli samolotem
z Węgier do Warszawy. Mówią, że już się otrząsnęli z najgorszego. Bracia Dziołakowie powoli zaczynają myśleć o przyszłości.
Są wdzięczni za moc dobroci i serdeczność, jakich wciąż jeszcze od ludzi dobrej woli doświadczają.
- Na pewno będziemy grać, występować i uczyć się w szkole muzycznej, ale teraz potrzebujemy spokoju, żeby wszystko ustalić, przemyśleć - odpowiada najstarszy z braci, czternastoletni Karol Dziołak. W domu z dziadkami jest jeszcze młodszy o 3 lata Jacek. Wojtek, średni z chłopców, wyjechał na kilka dni do rodziny pod Koszalinem. Bracia fizycznie czują się już dobrze. Jeszcze nie byli na wspólnym grobie rodziców i siostry. - Niedługo sąd zdecyduje, kto będzie prawnym opiekunem dzieci. Ich wujek, a nasz syn Zbyszek, chciałby się tego zadania podjąć. To dobrze, bo my jesteśmy starzy i schorowani - mówi Stanisław Sobieszek, ojciec zmarłej Danuty Dziołak.
Podczas naszej wizyty ogląda małe skrzypce, specjalnie kupione dla ukochanej wnuczki. Ma łzy w oczach, ale nie płacze. Stara się być silny. Ale żona pana Stanisława, Wanda, wciąż nie może dojść do siebie. Silna nerwica nie pozwala jeszcze kobiecie normalnie funkcjonować. - Zawiozłam jej zioła na wzmocnienie. Całkiem z sił opadła. Wynajmiemy kogoś do pomocy przy praniu i innych pracach. Sąsiedzi i tak cały czas im pomagają. Zapowiadają, że wykoszą zboże. Właściciel młyna z Białej Podlaskiej odbierze ziarno i zapłaci za nie najwyższą stawkę - informuje nas Stanisława Celińska, wójt Konstantynowa. Władze gminy zapewniają, że w miarę potrzeb będą wspierać Dziołaków. Na konto utworzone przez samorząd wpłynęło już ponad 12 tys. zł od prywatnych ofiarodawców i firm. Kuria biskupia z Siedlec zapewnia braciom stypendium do czasu ukończenia nauki. - Chleba im nie zabraknie, ale ciepła i miłości rodziców nikt im nie zastąpi - mówi ksiądz Mieczysław Milczarczyk, proboszcz parafii pw. św. Elżbiety w Konstantynowie.
Jacek Dziołak zdradził nam, że chce być duchownym. - Już wcześniej o tym myślałem, a teraz tylko się utwierdzam w postanowieniu. Podziwiam brata Stefana. Własnym ciałem wypchnął przednią szybę, aby ludzie mogli wydostać się z autokaru. Połamał sobie żebra i miał trzydzieści szwów na głowie - opowiada najmłodszy z braci.